Jak wiemy, sławetny XIX wieczny Orient Express dojechał tylko do Stambułu. My jednak znaleźliśmy nowy, bardziej nowoczesny i nie mniej luksusowy, a nazywa się Eastern & Oriental Express. Wnętrze pociągu prezentuję się wspaniale: kabiny, urządzone jak pokoje hotelowe, barek z wyśmienitą obsługą. Eastern & Oriental Express w swoją inauguracyjną trasę wyruszył w 1993 roku. Łączy Tajlandię z Singapurem. Pewnie się zastanawiacie ile kosztuje taka przyjemność? Za 3 dniową podróż z Singapuru do Bangkoku zapłacimy ok 2000$. Myślę, że dla orientalnego luksusu, wspaniałych krajobrazów warto.


Po Świętach

I po Świętach, które mimo, że na obczyźnie minęły nam wcale nieźle. Pierwszy dzień, Wigilia, może nie rodzinnie, ale na pewno polsko, wszystko zgodnie z planem i chyba nawet wszyscy byli zadowoleni :) Zjedliśmy zupę grzybową (import z Polski, mniam), groch z kapustą (ukisiliśmy, fuj), kompot (mniam), rybę (chińską, może być), różne ciasta (chińskie, dobre) i sporo innych rzeczy. Wyszło 12 potraw.


Pierwszy dzień Świąt, wedle zapowiedzi upłynął nam w Teppanyaki, restauracji japońskiej. Tutaj już było mniej polsko, ale nie mniej ciekawie :) Zdjęcia lepiej to wyrażą.





Pierwszy dzień Świąt


Dziś, chińskim zwyczajem, obchodzimy święta w... Teppanyaki, japońskiej restauracji. Zwyczaje chińskie dotyczące Świąt Bożego Narodzenia - o ile w ogóle o takich można mówić - są co najmniej dziwne. Głównie chodzi o marketing, przyjął się Święty Mikołaj i dawanie prezentów. A poza tym niektórzy Chińczycy gorliwie zapewniają, że obchodzą Boże Narodzenie. Tak też pisze w jednej z naszych czytanek, w książce do nauki chińskiego: można pójść na piwo, na karaoke, pośpiewać i potańczyć. Tak, jak widać sporo to odbiega od naszych Świąt. Ale nie mając możliwości spędzenia tego czasu z rodziną postanowiliśmy chociaż ze znajomymi wybrać się zjeść coś lepszego.
To coś, to Teppanyaki, japońska kuchnia, przepyszna. Już raz jedliśmy i zdecydowanie chcemy więcej. Nie dość, że dobrze, to w dobrej cenie. Płaci się na wstępie, 160 yuanów (ok 70zł) i je się, pije się do woli. Za taką cenę można spróbować samych najlepszych specjałów. Mniami, już zacieramy ręce.

Wesołych Świąt!


Życzymy wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! Post publikujemy równo o północy czasu polskiego, kiedy tutaj jest godz. 7:00 rano. Niech ten dzień będzie szczególny i Wigilia prawdziwie świąteczna.

U nas przygotowania idą pełną parą, na zdjęciu właśnie widać naszą choinkę. Wieczorem gościmy kilkanaście osób, w tym 10 Polaków - więc jak widać, Polonia w Hangzhou jest dość spora :) I to jeszcze nie wszyscy. Potrawy też staramy się ugotować jak najbardziej polskie, choć uszka zastąpimy tutejszymi 水饺 shuijiao. Grzyby są przysłane z Polski. Kapusta? Ukisiliśmy :)


Boże Narodzenie tuż, tuż. Także i tu zbliża się powolnym krokiem pomimo, że to obce święto w Chinach. W supermarketach pojawiły się Mikołaje, choinki, kolorowe łańcuchy i słychać angielskie kolędy. Prawdziwym hitem jest szopka Bożonarodzeniowa z Mikołajem i reniferami w roli głównej. Dlatego ostatnio bardzo często lubimy chodzić do supermarketów:) Można się poczuć jak w polskim Carefourze – co może w kraju brzmiałoby śmiesznie, tutaj jednak daje namiastkę uczucia, jakby znów było się „u siebie” :) Co ciekawe, ostatnio nasi znajomi znaleźli właśnie tam lampki na choinkę w opakowaniu z... polskimi napisami!! Cóż, widocznie nie wszystko poszło na eksport.


Niedawno znajomy Chińczyk zapytał nas jak planujemy Święta? Bo, gdybyśmy mieli czas to bardzo chętnie wybierze się z nami do restauracji na piwo. Jak się potem dowiedzieliśmy właśnie tak tu się obchodzi Boże Narodzenie. Nie jest to jakiś szczególny dzień, normalnie idzie się do pracy, czy na zajęcia. Za to wieczorem bardzo często wychodzi się do barów, restauracji, czy na karaoke. Właśnie takie panuje w Chinach pojęcie Bożego Narodzenia. Nawet w podręcznikach do nauki chińskiego mamy czytanki o tym jak i gdzie można w Święta się wybrać z znajomymi.
Może skusimy się na taką propozycję?
Na pewno chcemy zorganizować Wigilię. Spróbujemy przygotować 12 potraw (niekoniecznie polskich :) Ale na pewno będzie nam brakowało atmosfery Wigilii, smacznych potraw, zapachu ciast i prawdziwej choinki.


Słoń - symbol Tajlandii

Słoń afrykański i indyjskiGdy spojrzymy na mapę Tajlandii, można pomyśleć, że przypomina głowę słonia. Słoń jaki jest każdy widzi - prócz tego, że ma długą trąbę, ma też bardzo długa tradycję ;) W przeszłości w Tajlandii był przedmiotem kultu, szczególnie słoń biały, zwany królewskim. Ale wykorzystywano go także jako zwierzę bojowe lub do ciężkiej pracy. Dziś słoń w Tajlandii to przede wszystkim zwierzę "turystyczne". W końcu każdy z nas chyba przynajmniej raz marzył o tym, aby kiedyś przejechać się na słoniu. W wielu miejscach w Tajlandii możemy skosztować takiej przygody. Ale słoń to nie tylko atrakcja turystyczna. Na północy kraju słonie hoduje się, a potem tresuje aby pomagały przy ciężkiej pracy. Z kolei na południu (południowym wschodzie) słonie żyją w pełnej harmonii z człowiekiem. W prowincji Surin co roku obchodzi się święto słoni. Można wtedy oglądać popisy akrobacyjne, wyścigi, zawody sportowe.


Słoń bojowy

Praca w Chinach?

Po pierwszym wpisaniu w google hasła "praca chiny" jednym z pierwszych wyników jest artykuł pt. "W Chinach wystarczy być białym, żeby dostać pracę" z Gazety Wyborczej. O tym tekście wśród podróżnych krążą już legendy, a Kasia i Klaudyna pijące piwoi zarabiające na tym 300zł są znane prawie wszystkim Polakom w Chinach. Piwo piły 3 lata temu, w 2005 roku, właśnie w Hangzhou, gdzie mieszkamy. Potwierdzamy czy zaprzeczamy?


Z jednej strony, skoro tak opowiadały, zapewne i tak musiało być. Faktycznie, biała twarz jest sensacją, może też podnosić prestiż lokalu, więc czemu ktoś miałby nie zatrudniać takich pracowników. Jakkolwiek, było to już kilka lat temu i teraz białych twarzy w Hangzhou nie brakuje. Wciąż jest ich mniej niż w Szanghaju, ale znany uniwersytet, ładna okolica przyciąga z zagranicy. Dlatego knajpy raczej pełne są już białych i raczej nikt im nie płaci.
W porządku, ale nie piciem piwa człowiek tylko żyje. Co z inną pracą, w szczególności nauką angielskiego czy graniem w filmach? Tutaj przez ten czas nic się nie zmieniło. Praktycznie ciężko spotkać Amerykanina nie uczącego w jakiejś szkole - a są to zwykli, młodzi ludzie, bez kwalifikacji. Ba, wystarczy być białym, żeby ludzie podchodzili na ulicy i proponowali pracę, nawet podstawowa znajomość języka wystarczy - bo albo się uczy w przedszkolu, albo i tak się jest o niebo lepszym w wymowie niż Chińczycy. Język znają słabo, a jako ambitny naród, chcą się go uczyć, tym samym zwiększając swoje możliwości na rynku pracy.
Zatem podsumowując, Chiny może nie są takim eldorado, gdzie znajdzie się pracę w knajpie pijąc piwo; ale z pewnością, jeśli ktoś chce przeżyć przygodę życia i uczyć angielskiego, jest to w pełni wykonalne, nawet od zaraz. I zarobki w artykule nie są przesadzone, szybko można zapracować na ładne mieszkanko. Czy luksusowe, z dwoma łazienkami, zależy od znajomości języka. Można też ratować się pracą w filmach, tej też nie brakuje.


"Agencja Reuters wybrała najlepsze zdjęcia roku 2008 w istotnych dziedzinach życia. Na kategorie najlepszych zdjęć składają zarówno ważne wydarzenia jak i ogólne tematy dotyczące otaczającego nas świata". Źródło: gazeta.pl

Strona Gazety nie ładuje się tutaj najlepiej i jeśli już się to uda, warto o tym wspomnieć ;) Właśnie sobie przeglądamy fotki, bardzo ciekawe. W tematyce blogu polecamy zdjęcia w dziale Igrzyska w Pekinie oraz Trzęsienie ziemi w Syczuanie.

Ostatnio w Hangzhou Weekly, lokalnej gazecie anglojęzycznej przeczytałem artykuł pewnego Amerykanina. Pisze ogólnie o chińskim sposobie nauczania i przepaści, jaka jego zdaniem istnieje między USA a Chinami. Powiela obiegowe opinie, które słyszeliśmy także w Polsce: zadawanie pytań nauczycielowi podczas lekcji jest obraźliwe, uczenie się ze zrozumieniem to zła metoda, powinno się wykuć na pamięć. Ponadto nie ma multimediów i jest za dużo nauki, więcej niż w Stanach i do tego co chwila egzaminy. Echhh, co ja na to mogę powiedzieć - tyle, że ręce opadają. Może faktycznie warto wspomnieć coś więcej o studiach, pewnie wiele osób tu przyjeżdżających może mieć jeszcze błędne informacje.
Po pierwsze, wszystko oczywiście zależy, gdzie się uczy i czego. Jeśli są to zwykłe chińskie studia, w języku chińskim, może i jest podobnie jak opisuje ów Amerykanin. Ale ucząc się chińskiego, - jak on, jak my - nie ma o czymś takim mowy. Nie w dużym mieście, nie na Zhejiang University. I nie jest to moja osobista opinia. Wśród czterech studentów, którzy mają po czterech różnych nauczycieli (w sumie 16) artykuł krążył jako dobry przykład do pośmiania się. Nauczyciele dobrze zdają sobie sprawę, że uczą obcokrajowców, głównie z Korei, USA, Meksyku i Australii. Dobrze też wiedzą, że panują tam odmienne zwyczaje. Dlatego zajęcia przebiegają w bardzo normalny sposób, zupełnie jak te w Polsce. Może z tą drobną różnicą, że jak spotyka się tyle kultur, to można wspólnie wypytać się co i u kogo jak się mówi, robi, uważa. Czasem można się pośmiać, jak jakieś słowo chińskie przypomina coś z innego języka, niekoniecznie cenzuralnego ;)
Pytania są na porządku dziennym, luźna atmosfera także. Ok, są tematy których nie wypada poruszać nauczycielom. Czasem mówią o nich 3xT - Tybet, Tajwan, Tiananmen. Ale skąd o tym wiem? No właśnie od nich, przecież głupio byłoby udawać przed obcokrajowcami, że tematy nie istnieją.
Co do samej nauki, faktycznie jest jej bardzo dużo. Mogę się też zgodzić, że niektórzy mogą narzekać, że trzeba uczyć się czasem za dużo, tempo jest ogromne. Ale ja to nazywam po prostu wysokim poziomem nauczania. Tutaj po obecnych 3 miesiącach nauczyłem się już 2 razy tyle co w Polsce. Tempo jest bardzo szybkie, ale i j. chiński jest na tyle trudnym językiem, że chcąc się go nauczyć w sensownie krótkim czasie, trzeba na prawdę lecieć do przodu.
Więc jak widać jest normalnie i przyjemnie. Są oczywiście jakieś różnice, ale drobne i prawie niezauważalne, prędzej w stylu tych opisywanych w Przemyśleniach o społeczeństwie. W razie czego, pytajcie, chętnie opowiemy więcej.

Przemiany w Tajlandii

Licząc od dziś, został nam dokładnie miesiąc do wyjazdu do Azji Pd-Wsch - ale czas leci! Szykujemy się, wizy do Wietnamu już mamy, ja mam też do Tajlandii, Ania czeka na swoją. A co tymczasem w królestwie uśmiechniętych ludzi, tj. Tajlandii?
Kontynuując wątek polityczny, od dziś rządzą żółte koszulki. Jest to duża zmiana, bo po protestach premierem został wybrany Abhisita Vejjajjivy (wspaniałe nazwisko, w sam raz do zapamiętania ;) Więc poprzednia opozycja teraz jest koalicją i vice versa. Na budynek rządu już poleciały pierwsze cegły ze strony czerwonych. Niektórzy mówią, że może teraz się uspokoi w Tajlandii, ale przejście mniej wykształconych polityków i ich zwolenników do opozycji wcale nie wróży dobrze. No nic, zobaczymy. W każdym razie lotniska już działają normalnie. Tutaj jeszcze wieści z Interia.pl

Migawki: Hangzhou


Tutaj scenka, albo historyjka z Hangzhou. Telefon i już chłopak przyjechał na motorze. A dziewczyna, jak wdzięcznie wsiadła na motor :)


Jeśli ktoś był kiedykolwiek w miejscach turystycznych w Chinach, przekonał się, że czekają tu na niego ekstremalne przeżycia. I tak, w Pekinie, sprzedawcy często w sposób bardzo nachalny, zachęcają do odwiedzenia swoich butików. A gdy już się wejdzie to czeka na Ciebie albo pamiątka z Mao, albo super zdobione bambusowe pałeczki. I gdy już znajdziemy się twarzą w twarz z takim sprzedawcą, naczelną zasadą jest: nie okazywać zainteresowania. Bo jeśli już zapytamy ile kosztuje przykładowa zapalniczka z Mao, wtedy się zaczyna. 100 yuanów? Nie, to może 50? Ale my machamy rękami, że nie chcemy. Jednak miły Chińczyk już nas złapał za słówko: ale tak po przyjacielsku 30 yuanów. I tu już zaczynamy się wahać. Może jednak... A może jednak szybko wyjdźmy? I szybko kierujemy się w stronę wyjścia. Chińczyk za nami: Nie, specjalna oferta, tylko dla Ciebie 25 yuanów i zapalniczka jest twoja. I odzywa się w nas żyłka handlowca. Mówimy: 20 yuanów. A Chińczyk 23 yuany. I tak możemy jeszcze kilkanaście minut. W końcu wychodzimy z zapalniczką Mao za 20 yuanów, której w ogóle nie chcieliśmy kupić, której nie potrzebujemy i na dodatek, która pewnie pierwotnie kosztuje 10 yuanów.


Myśleliśmy, że po Pekinie Chińczycy już nas nie zaskoczą. A tu w Szanghaju czekała na nas kolejna przygoda. Wychodzimy z metra i szybkim krokiem idziemy przez jedną z głównych ulic Szanghaju, znaną z markowych sklepów i galerii - 南京路 Nanjing Lu. Musimy do godziny 17:00 znaleźć ambasadę wietnamską i tajską. Aż tu nagle, podchodzą do nas pucybuci. Oczywiście natychmiast krzyczymy, że nie chcemy i przyspieszamy kroku. A oni za nami. Jeden z nich szybko nałożył jakąś białą pastę Pawłowi na but. Zatrzymujemy się i nadal krzyczymy, że nie chcemy żądnego pastowania, nie mamy czasu. Ale już przystanęliśmy i to był błąd. Na drugim bucie ląduje biała maź. Chcąc nie chcąc, jesteśmy zmuszeni do skorzystania z usług pucybutów. Alternatywa, to odejść z umazanymi butami. Pucybutów o ile na początku było dwóch, nagle przybiegły jeszcze 2 kobiety i zaczynają dobierać się do moich zamszowych butów. Krzyczę, że tych butów nie można pastować. Jednak panie po szybkim obejrzeniu, wyjęły jakiś proszek i nałożyły mi na buty. Oczywiście, na nasze słowa o baraku czasu i pieniędzy Chińczycy zareagowali śmiechem i łamaną angielszczyzną próbowali nam opowiedzieć jak to jakiś amerykański turysta wczoraj zapłacił im 100 yuanów. A jeśli nie mamy drobnych to oni nam wydadzą resztę. Bardzo śmieszne. Gdy Pawłowi wytarli już białą maź, przyszło do rozliczeń. Wyciągnęliśmy z kieszeni kilka yuanów, daliśmy jednemu z pucybutów i zaczęliśmy się oddalać pospiesznym krokiem. Oczywiście wywołało to wielkie oburzenie. Kobiety nie odpuściły i ruszyły w pogoń po swoją część. Uff, ale udało się nam uciec... Szkoda, że jeszcze wtedy nie znaliśmy żadnych przekleństw po chińsku. Lekcja jednak nie poszła w las, już znamy ich cały komplet :>

Wij

Oto krótka historia dla chcących wybrać się do krajów tropikalnych, Tajlandii, Malezji czy może Indonezji. Właśnie natknęliśmy się z Anią na pewną stronę i nie możemy się nadziwić. Ot przeglądamy sobie dostępne noclegi na tajskiej wyspie Koh Phangan. A tam, jak to często się zdarza na stronach turystycznych, porady dla przyjezdnych, w tym mity panujące wśród podróżnych. No cóż, mit to z reguły coś, co trzeba obalić. Po Polsce kiedyś podobno jeździła czarna wołga, niektórzy widują ją i do dziś. A co na przepięknej rajskiej wyspie? Robaki. No tak, to pocieszająca wiadomość, pomyślałem sobie, zaraz na tej stronie przeczytam, że z robalami tak źle nie jest, jak wszyscy myślą. I oto, co można przeczytać:

Wielu ludzi obawia się pająków, węży czy wiji tak bardzo, że zakłóca to ich wypoczynek w Tajlandii. Zmierzmy się z tym, gdyż Tajlandia pełna jest insektów i jaszczurek.

No więc na miły początek, pająki. Generalnie są sympatyczne i...

"(...) nie zabijaj ich, kiedy zobaczysz jednego w łazience. Zaproś go do środka! Wskaż mu karalucha i życz smacznego".

Słodki początek... A co z wijami? "(...) nie zabiją cię [pocieszające :] choć mogą na prawdę uprzykrzyć wakacje. Miejsce ugryzienia może spuchnąć i boleć nieprzyjemnie do tygodnia".

Ok, no to już wiem co to jest wij, wspaniale, że obalony został mit. Tylko ja nic o wijach wcześniej nie wiedziałem! Może chociaż mnie pocieszy ta informacja, gdy już stado wijących się wiji będzie się uwijało ze mną. No ale, to nie koniec dobrych wieści i dobrych porad.

"Jeśli w pobliżu domku na plaży zobaczysz węża, koniecznie poinformuj o tym właściciela. On albo ona powie ci, czy to kobra, czy inny wąż".

Świetnie, że mogę liczyć na pomocną dłoń, to powinno podnieść na duchu każdego podróżnego. A to tylko początek wspaniałych wieści. Warto poczytać sobie więcej, strona jest na prawdę zajmująca. Dowiemy się jeszcze czegoś o karaluchach i żyjątkach bambusowych, o tym jak ustrzec się śmierci od orzecha kokosowego, czy dlaczego koty mają połamane ogony (??) Kilka ciekawych historii także tutaj.

Brak pięter z liczbą 4

Ostatnio chodzimy po mieście i wszędzie natykamy się na liczbę 168. Albo nazwa firmy kończy się na 168, albo adres witryny internetowej, to znów mail lub numer telefonu. O co chodzi? Wiemy, że liczby mają silne znaczenie w Chinach, 4, 7, 8, ale co z tym 168? Po kolei.
Najbardziej znaną chyba liczbą jest 4, niezwykle niepomyślna. Po chińsku wymawia się ją jako 四 si, czyli tak samo jak śmierć, 死 si tylko na innym tonie. Obawy przed czwórką mogą być tak poważne, że nazwano je tetrafobią i można np. spotkać budynki, w których pominięto wszystkie piętra z liczbą 4! Może trudno sobie to wyobrazić, dlatego można pomyśleć o piątku 13go u nas, w kulturze zachodniej, czy budynkach bez piętra 13. U nas nazywa się to paraskewidekatriafobią, czyli strachem przed liczbą 13.
W ogóle w Chinach wiele słów brzmi podobnie i przez to zyskuje nowe znaczenia. Także inne liczby, także różne inne znaki/słowa. Przykładem szczęśliwej liczby może być 8, wymawiane 八 ba i brzmiące podobnie do 发 fa, oznaczającego bogactwo, prosperować.
A co z tą liczbą 168? Zatem 1 odpowiada jedności, zjednoczeniu, 6 płynności czy powodzeniu w biznesie, a 8, jak wyżej, bogactwu. Dlatego 168 znaczy tyle co "wspólnie prosperować", "prosperować cały czas". 168 uważa się za najszczęśliwszą liczbę w biznesie. Więcej na temat liczb w wiki, tutaj (j. angielski).


To już grudzień? Na naszym liczniku widać, że w podróży jesteśmy już 106 dni. Dodatkowo ciepła pogoda za oknem nie daje odczuć powoli zbliżającej się zimy. Jakie są nasze dotychczasowe wrażenia z Chin, jak się czujemy po 3 miesiącach poza domem? Czas podsumować osobiste wrażenia.


Mówi się, że po przyjeździe do nowego kraju, zetknięciu z "obcym światem" najpierw następuje szok kulturowy. I faktycznie, pierwsze wrażenia były oszałamiające. Mimo wiedzy o Chinach zdobytej na studiach wiele rzeczy nas zaskoczyło. Ba! teraz wiemy, że niewiele w ogóle wiedzieliśmy (Pierwsze wrażenia, 23 sierpnia 2008). Pierwszym zaskoczeniem, z którym do dziś bardzo powoli się oswajamy jest WIELKOŚĆ. Tutaj wszystko jest kilka razy większe niż u nas w Europie; od miast, poprzez wieżowce, na zabytkach i widokach kończąc. W jakiś sposób może odda to film podsumowujący naszą wizytę w Pekinie (9 września 2008).
Drugim etapem po dotarciu do Chin, zaraz po szoku kulturowym, powinna być albo asymilacja, albo brak akceptacji tego co widzimy wokoło. Jak jest z nami? Trudno powiedzieć, sam myślę, że ten etap jeszcze nie nastąpił. Czuję się dokładnie tak samo jakbym tutaj przyjechał tydzień, dwa tygodnie temu. Ot krótkie wakacje, wyjazd, kurs językowy. Wszystko nadal mnie ciekawi i zaskakuje, inne rzeczy dziwią i wydają się głupie. A może to już właśnie jest ta asymilacja? Ale nie czuję się tutaj też jak u siebie.
Na myśl przychodzi mi pewna refleksja. Świat się skurczył. Każdy już pewnie dobrze o tym wie. Ot z jednej strony kuli ziemskiej można dolecieć na drugą w względnie krótkim czasie. Później zawsze można zobaczyć w telewizji co dzieje się w Tajlandii czy porozmawiać przez telefon z krajem. Ale świat skurczył się jeszcze bardziej! Skype, aparat cyfrowy i internet. To trzy nowinki technologiczne, które były i kilka lat temu, też kiedy w 2006 roku byłem w Grecji, ale wtedy to były zupełne nowinki. A teraz teraz stanowią nieodłączną część rzeczywistości. Skype pozwala skontaktować się z rodziną w dowolnej chwili, bezpłatnie. Aparat cyfrowy pokazać jak tutaj jest, zrobić zdjęcie, nagrać film. A internet jest tego wszystkiego nośnikiem, co widać choćby na tym blogu, dzięki czemu ja mogę pisać, a Wy czytać te słowa. Wszystko nagle stało się proste.


Na razie więc dalej zwiedzamy Chiny, niejako na wakacjach, nie ma wielkich trudów, choć i domowe nie jest. Właśnie, tutaj nie da się nie wspomnieć, że jednak internet to nie wszystko i cały czas chciało by się wyskoczyć na piwo ze znajomymi, posiedzieć w zaciszu swojego pokoju czy Święta spędzić rodzinnie. No cóż, o tym wolimy na razie nie myśleć, nie robić sobie apetytu na niedosięgnione.
Co na zakończenie podsumowania mógłbym jeszcze polecić z archiwum bloga? Z pewnością Wizytę w świątyni buddyjskiej (20 października 2008) i ogólne działy, migawki z podróży oraz ostatnio dodaną kategorię analizy. Tymczasem pozdrawiam wszystkich z dalekich stron! Odwiedzajcie blog, nowinek mamy jeszcze sporo i wciąż większa część wyprawy przed nami :)


Tak jak Pekin długo przygotowywał się do Igrzysk Olimpijskich, tak teraz wszystko w Szanghaju podporządkowane jest światowej wystawie EXPO 2010. Aga, znajoma mieszkająca w Szanghaju powiedziała, że o Olimpiadzie w mieście niewiele się mówiło i możliwe, że lekka zazdrość powodowała mieszkańcami. Teraz mają swoją okazję, w metrze, na ulicach, w kioskach, wszędzie gadżety związane z EXPO. W samym mieście buduje się kolejne wieżowce i ogromne hale wystawowe. Oto przykład klipu reklamowego, można go zobaczyć m.in. w metrze:



I oczywiście jest nowa maskotka EXPO. Gdyby ktoś miał problem z rozpoznaniem: jest to chiński znak ren 人, oznaczający człowieka lub ludzi. Ale czemu "grzywka" jest zaczesana w lewo, a nie jak w znaku 人 ren w prawo, tego pewnie nie odgadniemy... Klip pochodzi z chińskiego serwisu tudou.com



Tutaj jeszcze projekt polskiego pawilonu i link do polskiej strony EXPO 2010.

Wizy do Wietnamu



Drugie koty za płoty, po biletach lotniczych przyszedł czas na wizy. I oto są, po wizycie w konsulacie wietnamskim w Szanghaju mamy wizy turystyczne na miesiąc :) Oczywiście nie obyło się bez komplikacji.
Wstałem o 5 rano, pojechałem do Szanghaju, odebrałem paszporty z konsulatu wietnamskiego. Następnie ledwie zdążyłem do konsulatu tajskiego, gdzie chciałem złożyć podania o kolejne wizy. Ale kiedy już go znalazłem okazało się, że podania o wizy trzeba złożyć osobiście. No więc mój paszport oddany, ale Ania będzie musiała jechać specjalnie do Szanghaju za kilka dni :/ Przy okazji pytaliśmy, czy z powodu protestów i zamieszek nie ma problemów z wizami - podobno nie ma. No zobaczymy, a tymczasem cieszymy się wizami do Wietnamu i jako przedsmak dołączamy filmik z youtube.

Herb Tajlandii

Zdając egzamin na studia dalekowschodnie miałem blade pojęcie o Tajlandii. Pamiętam , że dzień przed egzaminem wstępnym na uczelnię czytałem ogólne wiadomości o Azji. Wiedziałem coś o Chinach, o Japonii, Wietnamie. Ale Tajlandia? Co gorsza właśnie na czołówkach gazet był ówcześnie "dzisiejszy" zamach stanu. Jeden dzień do egzaminu, a zawiłości nazwisk, Thaksin, Bumibol, czy wielość partii politycznych, konfliktów ani trochę nie rozświetlały sprawy.
Na egzaminie nikt na szczęście o Tajlandii nie wspomniał. Teraz po skończeniu studiów myślę, że można policzyć na palcach jednej ręki wykładowców, którzy też wtedy wiedzieli co się tak na prawdę tam działo. A tymczasem bilet do Malezji już kupiony, następny przystanek Tajlandia - a tutaj protesty i echa tamtego dnia, a nawet i dużo dalszej przeszłości nie ustają. Ot dzisiaj protestujący zablokowali lotnisko w Bangkoku (vide BBC). Aga i Krzysiek, znajomi z pokoju obok, kupili już wcześniej bilety tamże... Co więc w tej Tajlandii się dzieje i jak długo to jeszcze potrwa? Poniżej postaram się w telegraficznym skrócie rozjaśnić sprawę.

Thaksin ShinawatraZacznijmy może od przedstawienia person dramatu, powiedzenia kto z kim się bije. O co się bije, to chyba jasne, że o władzę. Są zatem "czerwone" i "żółte koszulki". Pierwsi to poplecznicy aktualnie rządzących populistów z partii PPP (People's Power Party). Ich liderem jest zniesławiony lub osławiony - jak kto woli - Thaksin Shinawatra. Historia niejako od tego ugrupowania właśnie się zaczyna. Kiedy miliarder Thaksin zakłada w 1998 partię Thai Rak Thai, poprzedniczkę PPP, zaczyna propagować hasła pomocy biednym, odwołuje się do wsi, oferuje niskooprocentowane pożyczki.
Z drugiej strony są "żółte koszulki", poplecznicy partii PAD (People's Alliance for Democracy) czy jak kto woli klasa średnia i wyższa, głównie mieszkańcy miast. Opozycjoniści w oczywisty sposób nie zgadzają się z obecnie rządzącą PPP, przejawiając tendencje antypopulistyczne i silnie nacjonalistyczne. W ciekawym artykule z BBC News konflikt zostaje przyrównany do zmagania klas w społeczeństwie - mówiąc wprost walczą biedni z bogatymi.

Partia czerwonych, Thai Rak Thai wkrótce zwyciężyła w wyborach w 2001 roku zdobywając większość miejsc w parlamencie. Rządy nie spodobały się opozycji, wyższym kręgom ale wręcz przeciwnie było z przeciętnymi ludźmi. Choć Thaksin stał się jedną z bardziej kontrowersyjnych postaci - z jednej strony rozwijając kraj, ułatwiając dostęp do opieki medycznej dla mas, z drugiej oskarżano go o nadużywanie władzy, łamanie praw człowieka, korupcję.
Faktem jednak stała się kolejne wygrane w wyborach parlamentarnych w 2005 i 2006 roku, kiedy Thai Rak Thai jeszcze bardziej powiększył swoją przewagę nad opozycją. Tutaj jednak wkroczył król Bhumibol, swoją drogą bardzo ciekawa postać, mówiąc, że wybory były niedemokratyczne. I tak mogłyby toczyć się spory demokratyczne, podobnie jak to w naszej polskiej rzeczywistości na codzień obserwujemy. To nowe wybory, koalicje, ich upadki i znów nowe wybory. Ale tym razem na wybory przyszło poczekać nieco dłużej, gdyż junta wojskowa dokonała zamachu stanu. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że junta była sprzymierzona z opozycją, poparta i dodatkowo przez króla. Po okresie przejściowym, udaniu się Thaksina na wygnanie miały odbyć się nowe wybory, miała zostać przywrócona równowaga scenie politycznej i wszystko miało wrócić do swojego porządku. I poniekąd wróciło.

Otóż rozwiązana Thai Rak Thai odrodziła się jako wspomniana PPP, nadal czerwona, walcząca przeciw żółtej PAD. I co ciekawsze, po oddaniu władzy przez juntę wojskową, rozpisaniu nowych wyborów, czerwoni ponownie wygrali wybory. I tak oto jesteśmy w punkcie wyjścia, jednocześnie w dniu dzisiejszym. W Bangkoku odbywają się strajki żółtych z PAD przeciw skorumpowanym rządom, blokują lotniska, szturmują obiekty rządowe. Czerwoni zaciekle się bronią i nie ustępują z stanowiska. Junta jednocześnie zastanawia się co w takiej sytuacji począć...

Tak to wygląda w wielkim skrócie i uproszczeniu. Co rozwinie się w najbliższym czasie? Nie mnie to wyrokować, choć pewnie szybko się o tym przekonamy. Pocieszające, że Bangkok planujemy odwiedzić tylko na krótką chwilę, a poza tym, interesują nas raczej apolityczne rejony.


Dziś w migawkach prezentujemy zdjęcie ze stolicy Orientu. Połączenie nowoczesności, wieżowców i pracy zwykłych ludzi. Na łódce, przewóz piasku, a w między czasie szorowanie pokładu i suszenie ubrań. Przypatrując się wielu podobnym sytuacjom prawdopodobnie na łódce mieszka i żyje cała rodzina, mąż, żona i jedno dziecko.

Właśnie siedzimy w pociągu z Szanghaju do Hangzhou z laptopem na kolanach. Kobieta nad naszą głową trajkota jak z karabinu. Nie zgodziła się na zdjęcia, więc trzeba to opisać.
Pisaliśmy już, że życiem Chińczyków zdaję się kierować w znacznej mierze podejście biznesowe. I to zawsze, wszędzie. No i proszę, piękny przykład. Cztery szczoteczki, wyjątkowa okazja, można zginać, szczotkować, a w wolnych chwilach nawet się masować! Właśnie jeden pan kupuje cztery. Kto tak opowiada i trajkocze? Przekupa? A gdzie tam, to konduktorka. Ciekawe pytanie, kto zarabia, linie kolejowe robią biznes i wysłały ją z misją, czy ona sama ma żyłkę do interesów i myśli tak: mam tyle czasu wolnego w pociągu, ludzie jadą i się nudzą, z pewnością wysłuchają mnie - czemu im nie sprzedać czegoś? I już następne szczoteczki kupuje kolejna pani. Jest zainteresowanie, więc ludzie przestają czytać gazetę, przyglądają się, co to za szczoteczki, może też warto kupić. Jak zaczynamy robić zdjęcia, pani krzyczy śmiejąc się: "bu, bu, no can!". No i teraz już cały wagon interesuje się nami i szczoteczkami. Pani dalej, trajkocze jak najęta, kwestia wyuczona na pamięć (ale jaka długa!) i szczoteczki idą jak świeże bułeczki. Ok, pani w końcu trochę speszona odeszła dalej i uwaga... ma nową promocje - super rozciągliwe skarpetki! Komu, komu, bo idę do domu!

Szanghaj City


Właśnie wróciliśmy z Szanghaju. Stolicy Orientu, albo znów uciekając się do tego porównania, tym razem bardzo celowo i na miejscu - wróciliśmy z Paryża Orientu. I to z wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Szanghaj jest nowoczesnym miastem, pełnym wielkomiejskich rozrywek, podobnie jak Paryż. Może i jest nowocześniejszym miastem, a na pewno większym - 18 mln ludzi. Z drugiej strony to tylko miasto, pędzące naprzód życie, walka o przetrwanie, wyścig szczurów. Atrakcyjne będzie dla tych podróżujących, którzy nie są gotowi jeszcze na nieprzystępne dla nich Chiny. W Szanghaju bez problemu można dogadać się po angielsku, metro w tymże języku poprowadzi nas po mieście, a jakby i chcieć uciec od zgiełku chińskiej ulicy... można zamknąć się w dzielniach zamieszkanych prawie wyłącznie przez białych. Podobno imigrantów w samym Szanghaju jest 5 mln. Dlatego ktoś jeśli obawiałby się pierwszego spotkania z Chinami, Paryż Orientu może być dla niego dobrym pierwszym przystankiem. Ale trzeba też uważać, szczególnie ostrożni muszą być turyści. My, wystarczy że mieliśmy większe plecaki i aparat, i już musieliśmy torować sobie drogę (dosłownie!) na ulicy pomiędzy natrętnymi Chińczykami chcącymi zarobić na "naiwnych białych turystach". Więc z jednej strony to miasto idealne na zakotwiczenie się na pewien czas, pomieszkanie w zachodnio-chińskim stylu. Z drugiej dżungla miejska, gdzie trzeba mieć się na baczności.
Tyle ogólnym słowem wstępu. A sama wycieczka obfitowała w tyle wrażeń, tyle specyficznych, że koniecznie trzeba opisać je oddzielnie. Posty już dziś lub jutro.




Czas na Szanghaj

Każdy na pewno słyszał o Szanghaju, o ogromnej metropolii, centrum gospodarczym Chin. Od naszego Hangzhou oddalony jest zaledwie ok 1,5 godziny jazdy zwykłym pociągiem. Piszę zwykłym, bo można się tam dostać kilkoma rodzajami transportu. Jednak najwięcej emocji budzi budowana obecnie kolej magnetyczna, która ma połączyć Hangzhou z Szanghajem. Gdy pociąg ten zostanie oddany do użytku, czas dojazdu będzie wynosił ok. 20 min. A jutro jedziemy szybką koleją, czyli 200km w godzinę.
W końcu czas i na nas, by przekonać się na własne oczy jak wygląda Szanghaj. Wybieramy się tam na weekend. Planujemy oczywiście odwiedzić obowiązkowo stary Bund i nowoczesny Pudong. Szczególnie jesteśmy ciekawi jakie wrażenie robi na żywo Perła Orientu. Namiastką krajobrazu Pudongu może być zwykła mapka w googlach. Gdy przyglądnąć się bliżej, można zobaczyć pojedyncze wieżowce, a także... ich ogromne cienie, które rzucają na ulice!


Wyświetl większą mapę

Przy okazji zwiedzania Szanghaju załatwiamy także formalności wizowe związane z naszą wycieczką do Azji Południo-Wschodniej. Przed nami konsulaty: Wietnamski i Tajski. Po powrocie zdamy relację :)

Mamy bilety! Air Asia

AirAsia

I oto decyzja zapadła, nie ma odwołania - kupiliśmy bilety do stolicy Malezji, Kuala Lumpur :) Chwila wahania i jak tylko zobaczyliśmy niskie ceny biletów, szybko zdecydowaliśmy się na zakup. Tym samym zbierając sporo informacji o lotach, podróży, chcieliśmy podać kilka praktycznych informacji i stron.

Air Asia - Bardzo tanie bilety, połączenia głównie w Azji Płd-Wsch, ale można także dolecieć do Chin, Indii i okolic. Dziękujemy za doradzenie tych linii podróżnikom z El Camino :)

JetStar, Tiger Airways - inne tanie linie lotnicze, nieco mniejszy obszar, też Azja Pd-Wsch.

Do wyjazdu pozostało niecałe dwa miesiące! Już zatem czytamy o Malezji, Tajlandii, Kambodży i Wietnamie, odświeżamy wiadomości z wykładów. Już wkrótce pierwsze opisy, co zamierzamy zobaczyć, co spróbować i do tego garść praktycznych (tudzież ciekawych) informacji. Zapraszamy ponownie na pokład, Orient Ekspress wkrótce znów wyrusza w drogę.

Azja Płd-Wsch, cd

Intensywnie spędziliśmy weekend na poszukiwaniach wiz, lotów, zabytków. Z kilku tras obecnie najprawdopodobniej rysuję się następująca.


Wyświetl większą mapę

W ten weekend wybieramy się do Szanghaju, pewnie będziemy już załatwiali wizę i na dniach kupowali bilet lotniczy. Cały czas ambitnie planujemy. Przy okazji pocieszające jest, że konflikt między Tajlandią i Kambodżą zdecydowanie już złagodniał.
Przy okazji gorąco polecamy kapitalną stronę mandalay.pl, przewodnik po Azji, z mapką, opiniami i zdjęciami osób, które te rejony już odwiedziły. Można spędzić chwilę klikając i już wczuwając się w podróż :)

Pogoda

Click for Hangzhou, Zhejiang ForecastOstatnie parę dni było na prawdę zimno, dużo zimniej niż w Polsce. Niby słonecznie, niby wyższa temperatura, ale wilgoć powietrza powodowała, że zimno przenikało do szpiku kości. Dziś i wczoraj jest już znacznie lepiej i niejako żeby zakląć pogodę zamieszczam odpowiedni gadżet, informujący jaka temperatura u nas aktualnie panuje. W momencie pisania tego wpisu było 20 stopni Celsjusza. A teraz? Gadżet dodałem także na stałe pod zegarem z czasem chińskim, w belce po prawej stronie. Życzcie nam dobrych temperatur, bo inaczej będziemy musieli się przeprowadzić jeszcze bardziej na południe ;)

Do czego mogą służyć przewody wysokiego napięcia? Są idealnym sznurkiem na pranie! W sam raz pasują do życia jakie toczy się na ulicy, o czym pisaliśmy wczoraj. Widok bardzo częsty w Chinach:

Ostatnio w prasie polskiej mówi się, że Prezydent bierze indywidualne lekcje angielskiego. Abstrahując od tego, w tymże samym artykule znajduje się ciekawy kawał jaki opowiedział Waldemar Pawlak w Chinach. Jak kawał odebrali Chińczycy z dyplomatycznego punktu widzenia? Warto przytoczyć ten fragment:

Jedno z przemówień podczas niedawnej wizyty w Chinach Premier Pawlak rozpoczął od takiego dowcipu: "Przez sawannę idą Europejczyk i Chińczyk. Na swojej drodze spotykają lwa. -Uciekamy - rzuca bez zastanowienia Chińczyk. - Jak chcesz uciekać? Nie myślisz chyba, że biegasz szybciej od lwa? - dziwi się Europejczyk. Na to odpowiada Chińczyk: "Od lwa może nie. Ale od ciebie na pewno" - relacjonuje jeden z dyplomatów, który towarzyszył Pawlakowi w tej podróży. "Żart zrobił furorę. Kilkaset osób, które go wysłuchało, ryknęło śmiechem i biło Pawlakowi brawo".

Chińska ulica


Jak wygląda chińska ulica? Wyobraźcie sobie sporej wielkości miasto. Idziecie sobie chodnikiem bocznej ulicy i wokół was oszklone wieżowce, blokowiska i nagle słyszycie pianie koguta. Zaczynacie się zastanawiać, czy to omamy, czy ktoś naprawdę wśród wieżowców hoduje kury? Ale to tylko boczna ulica, za wami są blokowiska.


A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście na uliczce, gdzie po jednej i drugiej stronie są bloki mieszkalne. Tu dopiero jest co oglądać. Na każdym kroku mała restauracyjka, kilka stołów. Można sobie wejść, zjeść i przy okazji poobserwować życie uliczne. Na chodniku, koło drzwi wejściowych właścicielka baru czyści głowy kacze. To jedna z ulubionych przegryzek Chińczyków. Sąsiadka obok, myje przy malutkim kraniku swoje naczynia. Wszystko na ulicy, przy ludziach.
Gdy już posilimy się czas wyruszać w dalszą drogę. I napotykamy uliczny straganik z warzywami i... coś jeszcze. Obok skrzynek z sałatą i ziemniakami biegają małe kotki. Prosto po warzywach. Gdy wybierzemy już warzywa podchodzimy do pani, siedzącej pod ścianą, także na chodniku i ważymy wszystko. Zapłaciliśmy, więc udajemy się dalej.
O, pora obiadowa więc właściciel kiosku wyniósł sobie stół z krzesłami na chodnik i właśnie z rodziną i znajomymi je obiad. A tam, dalej, widzimy przy kilku stołach staruszków grających w karty.




Gdybyśmy chcieli zszyć rozdarte spodnie, panie siedzące na chodniku z maszynami do szycia już na nas czekają. Albo podkleić sobie obcas- pan tuż obok rozłożył swoje narzędzia. A może rower się zepsuł? Też nie ma problemu. Po drodze mijamy panów z mini warsztatem. Dętka poszła, zaraz się sklei, sprawdzi w misce z wodą (stoi również na chodniku), czy aby nie uchodzi powietrze. A jeśli zepsuło się coś poważniejszego to do warsztatu tuż obok, we wnęce ściany.
Bo na chińskiej ulicy zawsze coś się dzieje. Nigdy nie wiadomo, co lub kogo spotka się na drodze. Może ulicznego sprzedawcę ptaków, albo owoców, może panią sprzedającą pieczone kasztany.

Tajemnicze groty, Zhejiang


Jak już Paweł wspominał, na naszym uniwersytecie nie tylko się uczymy ale również zwiedzamy. Tuż po egzaminie pojechaliśmy na zorganizowaną przez Zhejiang University wycieczkę w okolice Hangzhou. W strugach deszczu wjechaliśmy do miasteczka Quzhou, położonego nad najważniejszą rzeką prowincji Zhejiang – Qiangtang. Okolice miasteczka to w większości pagórki, gdzie uprawia się herbatę i owoce cytrusowe.


Wyświetl większą mapę



Z okien naszego autobusu widzieliśmy ogromne pola drzewek pomarańczowych z w dojrzałymi już owocami, mniam :) W 衢州 Quzhou zwiedziliśmy świątynię Konfucjusza. Świątynia ta to kopia tej słynnej z Qufu - miejsca urodzenia Konfucjusza. Wrażenia? Poniżej.



Później udaliśmy się do tajemniczych grot 龙游 Longyou. Groty liczą sobie ponad 2000 lat jednak odkryto je dopiero w 1992 roku. Od razu wywołały wielkie poruszenie wśród naukowców. Pod ziemią ręcznie zostało wykutych kilka ogromnych sal, pomieszczeń, z kilkoma słupami. Niektóre sale mają wysokość od 4 do 20 m. Pozostaje pytanie, kto i po co wydrążył te groty? Do dziś zagadka nie została rozwiązana. Naukowcy znaleźli wiele wykutych w skale przedstawień zwierząt: ryb, koni, ptaków. Szczególnie interesująca jest inskrypcja, która ukazuje ptaka - być może feniksa. Wizerunki te prawdopodobnie zostały wykonane ok. IV-V w. p.n.e. Wtedy to plemiona, które żyły na południu oddawały cześć bóstwu, ukazywanemu pod postacią ptaka. Zastanawiające jest jednak to, że w okolicy grot nie znaleziono żadnych śladów po tych plemionach. Nie wiadomo, skąd przybyli twórcy grot i gdzie mieszkali. Nie wiemy także, po co zostały wykute tak duże pomieszczenia. Czy służyły one do wykonywania ceremonii związanych z kultem, czy może były schronieniem dla ludności (w grotach panuje o każdej porze roku taka sama temperatura).


Wielbiciele teorii spiskowych także próbowali rozgryźć zagadkę budowniczych grot. Według nich, nie kto inny jak przybysze z innej planety przyłożyli do tego swoją rękę (mackę?). Konstrukcja grot jest olbrzymia i nieosiągalna w wykonaniu przez zwykłych śmiertelników, więc pewnie musieli je zbudować ci sami "obcy" co piramidy egipskie, czy kamienne kręgi. Zaś reliefy, które zostały wykonane na ścianach grot w Zhejiangu: ryby- morze, koń- ląd, ptak- niebo symbolizują idee przybyszów z innych planet, którzy chcą podbić Ziemię.


Cóż, zagadka grot ciągle czeka na rozwiązanie...

Nie rzucamy słów na wiatr! Oto fotki dokumentujące wczorajszy nasz wpis. Jak widać, Chińczycy dobrze przygotowali się na wybory w USA, prawdziwa dusza biznesowa ;) I co ciekawsze, żeby mieć 100% pewności wybranej, obstawili obydwu kandydatów.



Przy okazji warto dodać, prasa wytropiła już brata Obamy - mieszka w Chinach! Więcej szczegółów na blogu Podglądanie Chin.

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds