Do Suzhou

Korzystamy z tygodniowej przerwy i wybieramy się do Suzhou. Miasteczko położone jest tuż obok Shanghaju, więc i nie jest daleko od Hangzhou. Najbardziej znane jest przede wszystkim z przepięknych ogrodów i kanałów. Z tego powodu Suzhou, zwane jest Wenecją Orientu. I faktycznie, Wenecja i Suzhou to miasta partnerskie, mają też bardzo podobną gęstość zaludnienia - ok 700 osób na kilometr kwadratowy. Z tą jednak znaczącą różnicą, że populacja Wenecji wynosi niecałe 300 tysięcy, a Suzhou ponad 2 miliony...
No cóż, w trakcie święta pewnie będzie to jeszcze większa liczba, jakkolwiek, mamy nadzieję przekonać się na własne oczy, czy Suzhou faktycznie zasługuje na miano Wenecji Orientu :)

Święto narodowe, 1 X

Po 3 tygodniach nauki czas na przerwę :) I oto jest - tydzień przerwy: Święto Narodowe z okazji proklamowania ChRL, 1 października 1949 r. Jest to trzecie najważniejsze święto w Chinach po obchodach Nowego Roku Księżycowego i Dniu Pracy. Pewnie się trochę zdziwicie, bo dlaczego aż tydzień trwa Narodowe Święto. Tak długi okres wolnego wprowadzono dopiero w 2000 r. głównie dlatego aby móc pojechać odwiedzić swoje rodziny, często oddalone o kilkaset. Innym powodem, mającym wymiar finansowy była chęć rozwijanie turystyki lokalnej. I ten plan chyba był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. W ciągu Święta Narodowego ok 120 milionów (sic!) Chińczyków wybierają się w podróżż. A to oczywiście wiąże się z takimi problemami jak: brak biletów, brak wolnych miejsc w hotelach oraz na każdym kroku ogromna liczba turystów. Niestety ten fakt popsuł nam trochę nastroje świąteczne. Tłum w Chinach nie jest równy tłumowi polskich świąt, gdyż znacznie go przewyższa liczebnie. Nawet nasi nauczyciele ostrzegali nas przed natłokiem turystów i życzyli przede wszystkim spokojnego i BEZPIECZNEGO świętowania. A nasze plany przedstawiają się następująco: w poniedziałek wyjeżdżamy do Suzhou, gdzie zatrzymamy się około dwóch dni. Potem może uda nam się dostać do Nankinu. Życzcie nam niewykupionych biletów i wolnych pokojów w hotelach ;)

Ochłodznie :)


I nadeszła najbardziej oczekiwana przeze mnie chwila - ochłodzenie. Wstaję sobie dzisiaj rano o 7 :00 na zajęcia, patrzę a tu pada. Podchodzę do okna, wieje zimny wiatr. Okazało się , że właśnie nad wybrzeżem przechodzi kolejny tajfun. W Hangzhou skutki tajfunu są w postaci deszczu, bardzo silnego wiatru i spadku temperatury. Oczywiście, nie wyobrażajcie sobie ochłodzenia na miarę polską, jest nadal ok. 20 stopni - przypomina polskie letnie wieczory. A jakie są odczuwalne skutki 20 stopni i pochmurnego dnia?
[0. Uśmiech na twarzy Anii :) - przyp. Podróżnik]
1. Dotychczas, idąc rano o 7:30 na zajęcia czułam się jak w saunie, a dziś założyłam koszulkę z dłuższym rękawem (pierwszy raz od miesiąca).
2. Nasze mieszkanie nareszcie ma prawie jednolitą temperaturę - w pokoju jest troszkę cieplej a w kuchni i przedpokoju zimniej. Jeszcze wczoraj sytuacja przedstawiała się następująco: pokój chłodzony przez klimatyzację wskazuje temperaturę ok. 25 stopni; wychodzisz do przedpokoju, kuchni i łazienki - sauna.
3. Czujesz się rześko i przyjemnie, nawet jeśli wstało się o 6 rano.
4. Paweł zaczyna sie martwić, czy aby nie będzie większego ochłodzenie i czy aby nie zniknie ta wspaniała codzienna saunowa pogoda.

Cóż pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kolejne dni pozostaną przy mojej ulubionej temperaturze 20 stopni. Żeby tylko nie nie padało :)



Tak się złożyło, że chyba jeszcze nie wspomnieliśmy nic więcej o mieście w którym mieszkamy, Hangzhou (czyt. Hangdżou). Przyjdzie nam je zwiedzać jeszcze przez najbliższy rok, codziennie mijać jego ulice, ale to nie powód do dyskryminacji. Szczególnie, że miasto jest wyjątkowo ładne - z kilku dotąd odwiedzonych w Chinach, to podoba się nam najbardziej. I nie jest to szybko wychodowany nacjonalizm lokalny, ale faktycznie, miasto ma tytuł najładniejszego miasta turystycznego w Chinach i zupełnie słusznie. Ma zdecydowanie więcej zieleni niż Pekin, jest też znacznie czystsze niż większość miast chińskich - sprzątane na okrągło, zadbane. Usytuowane jest nad Jeziorem Zachodnim (chin. 西湖 Xihu), zieloną okolicą, pełną kwiatów i poprzecinaną urokliwymi kanałami wodnymi. Prócz turystyki Hangzhou jest znane z Uniwersytetu Zhejiang, gdzie studiujemy. Ale o tym następnym razem.


Warto tutaj jeszcze wspomnieć coś o industrialnej stronie Hangzhou i Chin ogólnie. Miasto nie należy do największych, jak na standardy chińskie to "tylko" 4 mln mieszkańców. Ale podobnie jak inne tego typu miasta jest niezwykle rozwinięte. Wieżowce, markowe sklepy, swobodny dostęp do bezprzewodowego Internetu. W sumie duża część miast Chińskich tak wygląda i powiem, że nie spodziewałem się tego. Zła prasa, jaką ostatnio mają Chiny, sugerowałaby, że to kraj zacofany, biedny, itd. Nie wchodząc w szczegóły ile w tym prawdy - bo i tak po części jest - to jednak na każdym kroku widać przepych i nowoczesność. Zdjęcia może to lepiej zobrazują choć to raczej tylko wstęp do też ciekawej - i chyba mniej opisywanej - strony Chin.


Mowa ptaków - chińska mowa

Tuż po przyjeździe do Hangzhou zatrzymaliśmy się w bardzo urokliwym hoteliku, niedaleko jeziora i parków. Bardzo szybko zauważyliśmy, że tutejsi mieszkańcy mają wspólne hobby: hodowlę ptaków. Prawie przy każdym domu można było zauważyć klatki. Jednak pewnego ranka, idziemy sobie ulicą, patrzymy a tu na murku koło domu klatka z ptaszkiem - i to nie byle jakim! Zaczynamy się przyglądać, a ptak mówi do nas: Ni hao, czyli dzień dobry. I za chwile słyszymy: Xigua, arbuz, a potem women xuxi: odpoczywamy. Gdybyście nie wierzyli, że nawet ptaki potrafią nauczyć się mówić po chińsku, zamieszczamy filmik :)



SOS Club - SOS!


Ania ma rację, niespodzianek jest wiele na każdym kroku. Weekend, poszliśmy więc na imprezę - i znów zaskoczenie. Ponownie okazuje się, że wszystko co uczono nas o Chinach i co czytaliśmy, należy wziąć z duża dozą rezerwy. W każdej informacji jest ziarno prawdy, ale najpewniej tyczy się ona tylko jednej części Chin, więc jest na tyle prawdziwa, na ile zdanie, że w Europie jada się pierogi ruskie.
Po pierwszym tygodniu zajęć przyszedł czas na integrację i jeden ze znajomych zaproponował SOS Club. Ot z tego powodu, że płaci się 60 yuanów za wstęp i do rana dowolne drinki są za darmo. Czyli w przybliżeniu za 20 zł. Ok, pomyślałem, że za taką cenę pewnie nie można dużo się spodziewać, ale tanio, więc czemu mamy nie spróbować.
No i tutaj zaskoczenia zaczęły narastać lawinowo. Po pierwsze klub było widać już z odległości stu metrów, na dużym neonie czy telebimie rozmiarów kilkudziesięciu metrów kwadratowych widniał napis "SOS". Muzykę słychać było z odległości 50 metrów. A z 0 metrów widok porażał - niby klub, zwykły klub. Najwyższy standard, dobra muzyka, najnowsze hity, dobre drinki - ale, ale, chwila! W Chinach? Większości osób Chiny kojarzą się z zaściankiem. I tak też niejednokrotnie przez dwa lata nam opowiadano na zajęciach - np o dyskotekach rodem z czasów PRL. Taaak, może takie są, gdzieś w głębi kraju. Na pewno w stolicy, w Pekinie i w Szanghaju są jeszcze lepsze kluby. Ale w Hangzhou, mieście studentów i turystów nie jest gorzej, co i jednak pozytywnie zaskakuje.


A więc klub, standard bliższy USA niż Polsce, kilka sal, lasery, tancerki i tancerze. Co ciekawe, na Zachodzie żeby bawić się w takim klubie trzeba wydać odpowiednią ilość gotówki. A tutaj? 20 zł? W inny dzień 50 zł - za taką imprezę, takie drinki i atmosferę - warto!
Zaskakuje też młodzież tam się bawiąca. Chińczycy mogą uchodzić za nieśmiałych. Część z nami studiujących Azjatów właśnie taka jest, więc i tego można było spodziewać się na imprezie. Ale jednak nie, pełne rozluźnienie, śmiałe podejście (szczególnie do dziewczyn!), towarzyskie - słowem nie odbiegające ani o krok od Zachodu. Jeszcze na koniec dodam słowem, że jeśli ktoś myśli, że tak jest wszędzie, że to kwestia międzynarodowa - otóż nie, w Grecji, pamiętam jak nie wierzyłem, że w całych Atenach (populacja 3,7 mln) są tylko trzy (sic!) kluby gdzie można potańczyć. Uwierzyłem w końcu po długich poszukiwaniach. Trzy kluby, owszem, ładne, ale jednak spokojne, atmosfera sztywna, takie, jakich właśnie mógłbym się znacznie prędzej spodziewać w Chinach.


Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony klubu www.soschina.net

Najbardziej fascynujące są odkrycia dokonywane podczas pierwszych dni, tygodni, miesięcy pobytu w obcym kraju. Szczególnie ciekawe bywają przygody z jedzeniem. Dla nas praktycznie każde wyjście do tutejszej knajpki i zamówienie dania to pasjonujące przeżycie. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że tutejsze menu pisane jest w znakach, więc przy zamawianiu korzystamy z metody palca wskazującego, np. widzimy przy potrawie znak "makaron" i "mięso" i mamy nadzieję, że będzie to zupka z makaronem. A tu, okazuje się, że zamówiliśmy zwykły makaron z sosem. A dziś postanowiliśmy kupić mango. Nie do końca pewni wyglądu całego owocu, wiedzieliśmy tylko, że jest dużą, żółtawą kulą a w środku kryje soczysty miąższ. Zadowoleni wybraliśmy na bazarze dużą żółtą kulę. Kroimy w domu, a tu niespodzianka. Środek nie przypomina wcale mango tylko grejpfruta. Sprawdzamy etykietkę, lecimy po słownik. 柚子, czyli hmm, pomelo. Gdyby ktoś nie wiedział, jest to przodek naszego grejpfruta, którego uczeni skrzyżowali z pomarańczą. Zwany także pomarańczą olbrzymią. Faktycznie, nie mała... Więcej informacji tutaj, w Wikipedii.

Pierwszy tydzień zajęć

I już minął pierwszy tydzień nauki. A mnie właśnie złapało przeziębienie. Oczywiście nie wynika ono z nagłego oziębienia tutejszego klimtu, bo jest wręcz przeciwnie: w dzień ok. 30 stopni. Przeziębienie trochę utrudnia chodzenie na zajęcia ale jeszcze nie jest źle, bo to dopiero pierwsze lekcje.
Jak na razie jesteśmy podekscytowani nowymi lekcjami, nauczycielami, znajomymi. Towarzystwo w naszych grupach mamy międzynarodowe, z przewagą Azjatów. Na przykład u mnie jest kilku Amerykanów, Malezyjczyk, dość silna ekipa latynoska (Meksyk, Kolumbia, Wenezuela) i koreańska. Co ciekawe, oprócz Koreańczyków z Południa, są też i ci z Północy. Pracuje nad tym aby nawiązać z nimi kontakt:) A nie jest łatwo! :) Część Azjatów, która przyjeżdża do Chin uczyć się chińskiego ma chińskie pochodzenie i zna język mówiony ale nie potrafi czytać. Z kolei Japończycy i Koreańczycy bardzo szybko uczą się znaków, lub znają już je ale nie umieją mówić. Nam, niestety nie idzie tak szybko, bo zarówno język mówiony, jak i pisany jest dla nas nowością. Ale nie poddamy się tak łatwo.
Jeśli chodzi o naukę, zapowiada się tempo ekspresowe: 1 semestr- 1 poziom - 5 książek. Trzymajcie kciuki! :)

Na zajęcia!

Jesteśmy już po egzaminach, które miały ustalić nasz poziom znajomości języka chińskiego. Oboje z Ania przyporządkowani jesteśmy do poziomu drugiego, czyli przerobimy trzeci i czwarty podręcznik. Idealnie, bo poziom w sam raz dla nas, a i podręcznik nie byle jaki, bo jeden z tych, z których uczyliśmy się już w Polsce. Oczywiście poziom wyżej. Sprawnie zakupiliśmy książki i dostaliśmy od razu plany zajęć. Słuchanie, czytanie, gramatyka. Sam chiński oczywiście :) Jeden mały minus, mimo że jesteśmy z Anią na tym samym poziomie, to jednak jesteśmy w różnych grupach. W każdym razie, jutro wspólny start o 8:00 rano. A piątki wolne! :)))
Co się tyczy poprzednich wątków z bloga, to tajfun do nas nie doszedł, a i z Festiwalem Środka Jesieni nic nowego się okazało. Tajfun może był tylko w postaci deszczu i parnej pogody, jak pisała w komentarzach Lanyun.

Festiwal Środka Jesieni

Ciasteczko Księżycowe

Dziś cały dzień leje. Tajfun jeszcze do nas nie dotarł, czyli nie sprawdziły się zapowiedzi znajomych Chińczyków. Choć wedle mapy satelitarnej efektów możemy spodziewać się raczej dopiero jutro, choć jeśli już, to będzie to tylko namiastka tajfunu, gdyż ledwie zahacza o Hangzhou.

Jakkolwiek deszczowa pogoda uprzykrzyła nam dziś życie. Jest wystarczająco mokro i wilgotno kiedy nie pada, a dziś w ogóle ciężko było poruszać się po mieście. Tym większa szkoda, że na dziś przypada Festiwal Środka Jesieni. Co to takiego? Długo próbowaliśmy do tego dojść. Według źródeł internetowych, przewodników, itp., to drugie najważniejsze święto w kalendarzu chińskim, zaraz po Chińskim Nowym Roku. I faktycznie objawy widać od już dość dawna, szczególnie w sklepach, gdzie sprzedawane są masowo tzw. Ciasteczka Księżycowe. Przenajróżniejsze, próbowaliśmy, pycha. Ale poza tymi ciasteczkami objawów brak. Z pewnością w większości to wina naszej krótkiej obecności w Chinach, ale warunki też zdecydowanie nam nie sprzyjają. Jeszcze w Polsce czytaliśmy, że z tej okazji ma być pokaz sztucznych ogni. Może i tak, ale na miejscu nic o tym nikt nie wie. Ani pytani Chińczycy - a wierzcie, pytaliśmy sporo osób - ani prasa, ani wieści z Internetu, słowem nikt nic nie wie o sztucznych ogniach. Z drugiej strony od paru dni cały czas słychać (i teraz, pisząc ten post słyszę) huki łudząco podobne do sztucznych ogni. Ale i w deszczu, i w dzień? Hmmm, zagadka narazie pozostaje nierozwiązana.

Może to po prostu kwestia innego podejścia i nastawienia do święta samych Chińczyków. My chcielibyśmy zobaczyć tutejsze zwyczaje czy może pokazy. A dla Chińczyków to przede wszystkim święto rodzinne, spędzane z najbliższymi, w zaciszu domu. Dodatkową atrakcją jest podziwianie księżyca w pełni; ale dzisiejszego deszczowego dnia niestety nie jest zbyt okazały.

Może jutro uda nam się jeszcze bliżej zapoznać z świętem. Dzień będzie wolny od pracy, także od zajęć. Zobaczymy.

W klimacie subtropikalnym

W końcu doczekaliśmy się Internetu w mieszkaniu :) Będziemy więc mogli na bieżąco opisywać nasze wrażenia z Hangzhou i okolic. Na początek trochę o klimacie. Jeszcze przed wylotem czytaliśmy, że tutaj, w okolicach Szanghaju klimat jest subtropikalny z dużą wilgotnością. Co to dokładnie znaczy przekonujemy się właśnie teraz. Po pierwsze jest to czego ja nie lubię, jest duszno jak w saunie. [A ja uwielbiam, zawsze chciałem mieć saunę! – przyp. Podróżnik] Nawet jeśli nie świeci słońce, człowiek jest w stanie się spocić. Co najgorsze, nie chcą schnąć wyprane ubrania. A jeśli już jest słonecznie... ufff. Tylko wachlarz i parasol pomagają.
Ale co już przyjemniejsze, klimat subtropikalny wyróżnia się ciekawą roślinnością. I tak, widujemy na ulicy czy w ogrodzie rośliny, które w Polsce możemy tylko hodować w doniczkach; np. palmy, juki.



I oczywiście słynny las bambusowy. Na wyciągnięcie ręki :)


Inna strona klimatu subtropikalnego: ostatnio dowiedzieliśmy się, że jutro lub pojutrze ma przejść w okolicach Hangzhou tajfun, który obecnie szaleje gdzieś w okolicach Tajwanu. Dalej ma się udać w kierunku Japonii – oto fotka i link. Zamykamy okna i pozdrawiamy!!

Pekin 2008 - film

A oto krótki filmik podsumowujący nasz pobyt w Pekinie. Ostatnio nic nie pisaliśmy, bo w nowym mieszkaniu nie mamy jeszcze Internetu. Ale jak tyko się pojawi szybko napiszemy jakie wrażenia wywarło na nas Hangzhou. A teraz zapraszamy na seans:



Czy da się porozumieć w tak trudnym języku jakim jest chiński? Sprawa nie jest łatwa, gdyż chiński to nie jeden język, ale szeroka gama różnych "języków chińskich". Mówi się o dialektach, ale dużo dalej im od mowy góralskiej do standardowej polszczyzny. Nasz znajomy, Chińczyk, który przyjechał z Pekinu do Hangzhou sam nie potrafi porozumieć się w lokalnym dialekcie. Rozmawia w standardowym języku mandaryńskim, tym samym, którego uczy się obcokrajowców na całym świecie, także w Polsce i którego my też się uczyliśmy. Skoro jest tyle dialektów, że często pobliskie miasta nie mogą się ze sobą dogadać, skoro chiński jest zaliczany do jednego z trudniejszych języków - znaki, tony i inne utrudnienia - czy zatem można po krótkiej nauce w Polsce porozumieć się w języku chińskim?
I tutaj zaskoczenie, mając bardzo niskie mniemanie o swoich umiejętnościach - mimo, że nie uczyliśmy się źle - wątpiliśmy w możliwość rozpoczęcia z dnia na dzień mówienia po chińsku. A jednak! Angielski, który znamy bardzo dobrze jest nam dużo mniej przydatny niż chiński. Nawet jeśli nie do końca rozumiemy rozmówcę, to on rozumie nas dobrze. Mówi o tym choćby wyciągnięta ręka, wskazująca kierunek i wyraz na twarzy mówiący: "idźcie tam" ;) Choć to jest ten gorszy przypadek, bo w lepszym, dogadujemy się całkiem nieźle. Dowód? Dziś znaleźliśmy mieszkanie, co zajęło nam zaledwie dwa dni i jutro już się wprowadzamy - hurra! :D Najpierw zupełnie przypadkiem wpadliśmy na witrynę sklepu, która silnie przypominała znaki z naszej książki do chińśkiego. To była agencja pośrenictwa mieszkaniowego. Później też jakoś się dogadaliśmy. Dwa pokoje, osobne, łazienka, kuchenka, etc. Poszło nie najgorzej, mieszkanie jest, cena OK i blisko kampusu.
Jak więc widać 1-2 lata nauki i można już całkiem nieźle dogadać się po chińsku. Oczywiście stąd daleko jeszcze do swobodnej rozmowy, ale liczymy, że rok w Chinach i intensywny kurs - 20 godzin tygodniowo - będzie równowartością dwóch, a nawet trzech lat nauki w Polsce.

Mongolia Wewnętrzna

A oto i mapa naszej ostatniej podróży, w sumie od środy do niedzieli przejechaliśmy 1520 kilometrów.


Wyświetl większą mapę

We środę z Pekinu pojechaliśmy prosto do Hohhotu, stolicy Mongolii Wewnętrznej. Dalej odwiedziliśmy stepy, gdzie spędziliśmy jedną noc a następnego dnia pojechaliśmy na pustynię. Ta ostatnia prezentuje się zdecydowanie ciekawiej na mapie niż w rzeczywistości... Z Hohhotu pojechaliśmy do Datongu, zdecydowanie nieciekawego miasta, ale za to z przepięknymi świątyniami buddyjskimi nieopodal wykutymi w skale. Z Datongu wyjechaliśmy do Pekinu, skąd jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w kolejne 1200 km podróży, tym razem już do celu wyjazdu, o czym już wspominaliśmy w poprzednim wpisie. A oto krótka fotorelacja z wyjazdu:


W takiej jurcie spaliśmy na zielonym stepie. Było bardzo przyjemnie, w nocy zimno, ale jurta nie przepuszczała silnego wiatru. Do pełni wygód przydałby się jeszcze internet, ale czy za dużo nie wymagam?... ;)


A to prawdziwe, współczesne mieszkania mongolskie. Lepianki, często podmurowane, z doprowadzoną elektrycznością i wodą. Standart może nie najlepszy, ale na pewno wystarcza do spokojnego życia zdala od zgiełku miasta.


W tle konie, głównie na użytek turystów, a na pierwszym planie Mongoł zmotoryzowany - zdecydowanie częstszy widok, także bardziej orginalny od jurty na pokaz, czy czasem tylko używanego wierzchowca.


I tutaj kolejni mieszkańcy Mongolii Wewnętrznej na koniach mechanicznych. Podobnie jak w poprzednim wpisie widać na zamieszczonym zdjęciu, częsty widok, jak na koniu mechanicznym pogania się konia (czy wielbłąda) tradycyjnego. I tymczasem tyle, a jutro wspomnimy o dalszej podróży i Yungang Shiku.


Witamy po paru dniach nieobecności! Przejechaliśmy kawał drogi, zobaczyliśmy kilka miejsc ciekawszych i kilka mniej ciekawych. A wszystko opiszemy już wkrótce. Tymczasem właśnie przyjechaliśmy z Datongu do Pekinu. Długa i nieprzyjemna podróż w nocy; a zaraz wsiadamy w następny pociąg, tym razem już do celu naszej podróży, Hangzhou. Tam zainstalujemy się na najbliższych kilkanaście miesięcy. Po pierwsze musimy znaleźć nocleg, po drugie własne mieszkanie. Jak tylko będzie wolna chwila i dostęp do Internetu, to zaraz napiszemy co tam ciekawego w Chinach słychać. Pozdrowienia!

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds