Pekin. Uliczny sprzedawca świerszczy.



I już jest jeden pan chętny na zakup takiego owada. Po co? Sami chcielibyśmy wiedzieć. Przypuszczalnie do zawodów, gdyż odbywają się walki świerszczy. A może po prostu by posłuchać "cykania" wieczorem?

Ostatnio oglądaliśmy film dokumentalny "Global Metal 2008". Ciekawe spojrzenie na kulturę różnych państw od strony muzyki metalowej. Autor, Samm Dunn z Kanady, antropolog i jednocześnie fan metalu, przemierza różne kraje przyglądając się tamtejszej scenie tej muzyki. Tutaj można oglądnąć trailer.



Oczywiście najbardziej zainteresował nas fragment o Chinach. Odnosząc sie do filmu, dotąd nie grały tutaj jeszcze żadne sławy metalu, a sam gatunek muzyki zaczyna się dopiero popularyzować wraz z upowszechnianiem dostępu do internetu. Koncertów czy fanów metalu faktycznie nie łatwo tutaj znaleźć, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Ostatnio na zajęciach z j. chińskiego o gatunkach muzyki dowiedzieliśmy się jak jest metal po chińsku i oto świat mrocznej muzyki stanął otworem. A oto przykłady 金属 jinshu, "jednej z mroczniejszych i bardziej ekstremalnych gatunków, jakie przyszło mi [autorowi GM2008] spotkać w trakcie podróży".



A tutaj "urzekający" wokal kobiecy.



Teledyski jednak znaleźć jest trudno, o ile w ogóle można mówić tu o teledysku. Ot nagrania z koncertów na żywo, klipów nikt nie nagrywa, bo i tak później żadna telewizja by ich nie wyemitowała.

Wycieczka uniwersytecka

Jak powiedzieli nam na zajęciach, Zhejiang University to nie tylko nauka, ale i poznawanie Chin. Toteż zapisaliśmy się z Anią na wycieczkę zorganizowaną przez uniwersytet i rozczarowaliśmy się. Pozytywnie rozczarowaliśmy, było super! :) Oto fotorelacja.

Najpierw tak zwane "wspinanie się po górach", czyli tłumacząc na język polski "wyjście po schodach na górę". Zdecydowanie najgorsza część wyprawy.


Potem przejażdżka na rowerze, trochę padało, ale nawet nie utrudniło to drogi. Tylko całe moje spodnie są żółte od peleryny :|


Następnie obiad i pokazy tańców ludowych, poniżej tancerze mniejszości narodowej z Yunnanu.


Oraz przejażdżka z sympatycznym bawołem :)



Dalej w pobliskim mieście, Fuyang, przygotowano wyścigi smoczych łodzi. Dwa razy wygraliśmy!! :D


Ale dzień nie był najcieplejszy, a z konkurencji wyszedłem taaaki mokry...


Na zakończenie dnia jeszcze zwiedzanie 巷 xiang (czyt. siang) czyli południowego odpowiednika pekińskich 胡同 hutongów. Ot chińskie, ciasne uliczki. Zdecydowanie jedna z ciekawszych części wycieczki, bardzo naturalna.



I zasłużona kolacja, ufff, bardzo napięty program dnia.


Jedną z dobrych metod weryfikacji terenów, gdzie chcemy się udać okazały się mapy satelitarne (maps.google.com). I tak w pobliżu naszego Hangzhou znaleźliśmy kilka ciekawych miejsc, które dalej w połączeniu z przeszukaniem internetu okazały się... jeszcze ciekawsze :) Oto mapa, tak wygląda zdjęcie satelitarne. Czym mogą być takie małe bajorka?


Wyświetl większą mapę


Owe bajorka rozsiane są na sporym obszarze i okazują się być parkiem o angielskiej nazwie "Xixi National Wetland Park". Tutaj oficjalna strona oraz kilka z niej zdjęć:



No, narazie wodzimy palcem po mapie, ale za tydzień lub dwa myślimy się tam wybrać. Chyba że nas jesień albo zima złapie, ale wtedy na pewno nie zapomnimy o planach i w 2009 roku :)

Wydawać by się mogło, że seks i pornografia to tematy niewygodne, a nawet zakazane w Chinach. W portalu Interia można przeczytać, że Chiny walczą z golizną, podobnie w Dzienniku Internautów. Wszystkie wiadomości podane za rządową agencją prasową Xinhua.
A oto naturalny widok, sprzedawca rozłożył płyty na ulicy:



Kupić można wszystko, horrory, sensacje, erotykę, itd. Co ciekawe, w sklepach oryginalne płyty kosztują tylko 15-20 yuanów (ok. 5-10 zł).

Spór o świątynię na granicy Tajsko-Kambodżańskiej


Ania ostatnie kilka dni wsiąkła w internet i czyta strony o Azji Południowo-Wschodniej. Przekopuje internet, przeszukuje rozkłady jazdy, odwiedza fora dyskusyjne. Tak, przygotowania do wyjazdu idą pełną parą. już jest to swojego rodzaju wyjazd, palcem po mapie, ale jak pisał sam Kapuściński, takie podróże często fascynowały go nawet bardziej niż te rzeczywiste [Podróże z Herodotem].
I co z informacji praktycznych? Ano dwie strony, jedna znaleziona wcześniej, www.travelchinaguide.com/china-trains - dokładny rozkład pociągów w Chinach, wraz z cenami, numerami pociągów. Dla podróżujących bardzo przydatne. Oraz druga w kolejności znaleziona strona, z połączeniami pociągiem na... świecie (sic!) Stronę prowadzi Brytyjczyk i jest kapitalna. Znaleźć można tam rozkłady od Polski, Europy poprzez Azję, aż po Afrykę. Polecamy! O tutaj: www.seat61.com

Z innych wieści, na bieżąco śledzimy informacje z Tajlandii i Kambodży. Ostatnio panuje napięta sytuacja na granicy, pomiędzy zgromadzonymi wojskami doszło do strzelaniny i zginęło dwóch Khmerów. Zaczęły pojawiać się głosy o możliwości eskalacji konfliktu na szerszą skalę, ale na szczęście to raczej mało prawdopodobne. Jakkolwiek przejazd przez granicę może być utrudniony. Więcej o konflikcie na stronach BBC News, tutaj (j. angielski).
Inne wieści z stolicy Tajlandii, w Bangkoku jak zwykle niespokojnie, rząd krytykowany, protesty. Czyżby następny przewrót? Na samą podróż to nie powinno znacząco wpłynąć, jakkolwiek nie życzymy Tajom dalszych komplikacji z dość już ich zawiłą demokracją. Wieści, także BBC News.

Wkrótce dalsze szczegóły naszej wyprawy, mapka, konkrety - do zobaczenia!


Niedaleko Zachodniego Jeziora rozciąga się pasmo zielonych gór Wulin 武林. Miejsce to od wieków zapisało się jako ośrodek chińskiego buddyzmu Chan. Najbardziej znaną świątynią jest tu świątynia Lingyin. Pierwsze wzmianki o świątyniach datuje się na IV w., jednak największy rozkwit ma miejsce IX, X w. Wtedy to zamieszkiwało w Lingyin ok 3000 mnichów. Wulin i świątynie buddyjskie robią niesamowite wrażenie. Idąc dolina prowadzącą do kolejnych świątyń, mijamy wspaniałe groty z wrzeźbionymi Buddami. Krajobraz kojarzący się nam z Angor Wat. Wśród zielonych drzew i lian wyłaniają się kamienne posągi Buddów.


Dochodzimy do świątyni Lingyin. Powoli pniemy się pod górę, by zobaczyć kolejne jej kondygnacje. Co nas zaskakuje: świątynia jest bardzo bogato zdobiona. Niestety, zdjęcia nie są w stanie oddać ogromu posągów złotych Buddów jak i dużej ilości bodhisatwów. Naszą uwagę zwraca także spora liczba nie tylko zwykłych turystów, ale też pielgrzymów, którzy przybywają tu, by zapalić kadzidła i oddać cześć Buddzie.


Świątynia jest nie tylko obiektem turystycznym, wciąż jest jak najbardziej czynna. Udało nam się zapuścić na "zaplecze" :) Jak widać po zdjęciach mieszkają tu mnisi.



A to obrzeża światyni, które chyba nie załapały się na renowację.


Po tak okazałej świątyni ruszyliśmy dalej. Ścieżka była już mniej oblegana przez tyrustów, więc wyglądała na zachęcającą. I oto zobaczyliśmy kolejną bramę świątyni. Wstęp, jedyne 10 yuanów (poprzednia kosztowała 30 yuanów) co zachęciło nas do wejścia. Zapowiadało się nie miej ciekawie, niż w Lingyin. Obrazek na bilecie przedstawiał cały kompleks świątynny ulokowany na wzgórzu. I naprawdę opłacało się. Wprawdzie nie było ogromnych, złotych Buddów ale za to znaleźliśmy spokój i ciszę.



Gdy weszliśmy do ostatniego budynku świątyni, trafiliśmy na buddyjską ceremonię.




Ośmiornice na obiad

W czwartek pisałem o naszym Obiedzie, zakupach i ekonomii. I dopiero teraz sobie uświadomiłem, że dla Was, czytelników w Polsce, obraz taki wygląda zupełnie naturalnie. Kurczak z ziemniakami? Po co w ogóle pisać o tym na blogu - pomyśleliście sobie pewnie. No tak, zwykły kurczak, mało orientalny. Ale dla nas, tutaj wygląda zupełnie egzotycznie. I to nie przesadzając, po raz pierwszy od dwóch miesięcy mogliśmy zjeść prawdziwy, polski obiad. Nie mówię kanapkach, pomidorach czy innych prostszych daniach. Te jadaliśmy, ale obiad... echh, kończę wzdychanie, wiem że to nudne. Ale dla kontrastu oto przykład co ostatnio jedliśmy:


Macki ośmiornic. Chrupiące, trzeba je mocno gryźć. Ciekawe w smaku, choć odbiegają od naszych gustów kulinarnych. Co innego tu jadamy, to długo by pisać. Na pewno będziemy o tym wspominali jeszcze w dziale kuchnia. Na razie badamy, poznajemy, próbujemy nie kupować rzeczy słodkich. Tj. co może tu być słodkie (jak cukierki, nie jak woda w kranie). A więc: chleb, konserwa rybna, parówki (o zgrozo!), ogórki kiszone (wyglądały na kiszone) lub ser żółty (okazał się nie być z szynką a z truskawkami). Co jeszcze może być słodkie? Aż strach pomyśleć...

Na polach herbaty

Będąc w Europie i popijając herbatę, zawsze zastanawiałam się jak ona wygląda naprawdę. Gdy tylko przeczytaliśmy, że tu w Hangzhou uprawia się herbatę, postanowiliśmy, że musimy to koniecznie zobaczyć. I oto, mając chwilę wolnego czasu w weekend wybraliśmy się na poszukiwanie herbacianych pól. I udało się! Nie całą godzinę drogi od centrum Hangzhou, gdzie zaczynają się zielone wzgórza napotkaliśmy krzewy herbaciane. Hangzhou słynie z produkcji gatunku zielonej herbaty zwanego longjin (czyt. longdzin).



I nawiązując do poszukiwań mniej zatłoczonych miejsc, czegoś spokojniejszego, bardziej prowincjonalnego. Tak, to już blisko - co prawda niedaleko od Hangzhou, ale bardzo sielankowo.




Obiad, zakupy i ekonomia

Ostatnio przeżywałem ciężkie rozterki. Temat kuchni chińskiej to zawiła sprawa, także ze względu na czynniki ekonomiczne, ale jednak słowem wstępu trzeba o tym wspomnieć. Otóż tutaj, cokolwiek chcieć ugotować, to po prostu się nie opłaca. Zakupy w sklepie na obiad wychodzą 15 yuanów (ok 5zl), a potrawy na dwie osoby można zamówić za ok 20 yuanów (ok 7 zł). Można i taniej, można i drożej, ale ważne jest, że godzina pracy jest tutaj tak tania, że potrawy surowe i potrawy gotowe praktycznie nie różnią się ceną. I widać to po restauracjach, po Chińczykach, którzy masowo jedzą poza domem. W Polsce to zupełnie niemożliwe na taką skalę. A tutaj na jednej ulicy jest średnio kilka(naście) restauracji, często obok siebie i wszystkie pełne w godzinach obiadowych.

No ale do rzeczy. Taki stan ekonomiczno-jadalny zaowocował tym, że nasza lodówka zawsze miała tylko kilka składników. Szybko jednak się zorientowaliśmy, że w Chinach już nie pieniądz, a czas gra rolę - czyli, że można bardzo tanio zjeść poza domem, ale jednak zajmuje to wciąż za dużo czasu. Wyjść, zamówić, zjeść, wrócić. Ok, na obiad w sam raz, ale poranne śniadanie, wieczorna kolacja - coś lepiej upolować w lodówce. No tak, ale ta prawie pusta... Na poniższym zdjęciu, górna półka jest nasza.


Nastał zatem dzisiejszy dzień. Sera białego w sklepie nie ma, kefiru czy innych nabiałów też nie bardzo. Może mleko, ale wiecie jak z nim w Chinach ostatnio... Kiełbasa? Zapomnijcie. Parówki też są ochydne, a przynajmniej nie znaleźliśmy nic jadalnego. Konserwy? Z kościami, słodkie... I tak dalej, i tak dalej. Lodówka tym bardziej nie napełniała się smakołykami. Ale, dziś zdesperowani poszliśmy na zakupy i...


Tak, oto efekt! Znacznie lepiej :) Co prawda już się okazało, że ogórki, które wyglądały jak kiszone w efekcie okazały się słodziutkie i bardziej podobne do grzybów, ale jakoś lepiej nam na duszy (i na żołądku, i na lodówce). Będziemy przez kolejne dni pewnie odkrywać nowe niespodzianki w naszej lodówce, ale nareszcie w ogóle można :) No i na koniec najoptymistyczniejszy akcent, ziemniaki - zupełnie jak polskie - kurczak - zupełnie jak polski - i sałatka. Po prostu polski obiad, yuppi! :)


Migawki: Sezon na kraby

Tym wpisem rozpoczynamy nową kategorię - "Migawki". W tej tematyce będziemy zamieszczali zdjęcia wraz z krótkim komentarzem. Będą to ciekawostki, sceny z życia codziennego, wszystko co warto wspomnieć, a nie znalazło się we wcześniejszych wpisach.
Kategorie, zwane inaczej etykietami można znaleźć na blogu po prawej stronie, tuż pod archiwum.


Pierwsze zdjęcie, dworzec kolejowy w Suzhou i wyraźnie rozpoczęty sezon na kraby. Obecnie można je kupić wszędzie. Na pewno spróbujemy, choć nie byliśmy tak tego pewni, gdy zastanawialiśmy się obok kogo usiądzie w pociągu ten pan...

Zaraz po wizycie w Suzhou zaczęliśmy planować kolejny wyjazd. Tym razem daaaleko, do przebycia kilka tysięcy kilometrów drogi - poprzez Chiny aż do Azji Płd-Wsch. Oto co na razie się dowiedzieliśmy, są to zaczątki informacji.
Po pierwsze, przejazdy kolejowe, są całkiem tanie a w planowaniu podróży pomaga strona z dokładnymi połączeniami i cenami. O, tutaj.
Po drugie, temperatury. Czy luty to odpowiedni czas, żeby nie natknąć się na jakąś porę deszczową lub inną nieprzyjemną anomalię azjatyckiej pogody? Nic podobnego! Luty to właśnie jeden z najlepszych momentów, trwa wtedy pora sucha, a średnia temperatura waha się od 23 do 33 stopni.
Po trzecie, formalności wizowe. W Polsce to prosta sprawa, jedzie się do ambasady w Warszawie i się załatwia. Jak to wygląda tutaj? Podobnie, to na pewno, ale czy musimy jechać aż do Pekinu, czy wystarczy wizyta w Szanghaju? I mam nadzieję dogadamy się ws. szczegółów - po angielsku wątpię, więc będziemy próbować po chińsku. Informacje o wizach i państwach, polecamy na stronach odyssei.pl

No i na zakończenie mapka. Zupełnie poglądowa i nie mająca jeszcze wiele wspólnego z rzeczywistością, wyrażająca raczej nasze marzenia. Ale, ale... na pewno podróż przyjmie podobny kształt i to jest jej pełnoprawny szkic:


Wyświetl większą mapę

Słynne ogrody Suzhou


Słynne ogrody Suzhou, czyli kontynuacja opowieści z części pierwszej i drugiej. Suzhou i Hangzhou Chińczycy nazywają dwoma rajami na ziemi. I o ile drugie miasto bez wahania tak byśmy nazwali, o tyle do pierwszego mamy pewne zastrzeżenia. Szczególnie jeśli w raju jest tyle Chińczyków... Cóż, złoty tydzień, urlop, to czas podróży rodzinnych i turystycznych po Państwie Środka. Warto to zobaczyć na własne oczy, ale tylko raz. W każdy kolejny urlop, najlepiej zniknąć w jakieś odludne albo mało popularne miejsce.
Będąc w Suzhou, w miaście ogrodów, trudno nie odwiedzić jednego z nich. Postanowiliśmy wieć zgodnie z naszymi przewodnikami odwiedzić dwa najbardziej znane: Liugongyuan i Ogród Uniżonych Zarządców. Pierwszy z nich znajduje się na światowej Liście Dziedzictwa UNESCO. Gdy tylko znaleźliśmy się pod bramą powitały nas grupy turystów i cena: 40 yuanów od osoby. Stwierdziliśmy, że na takie tłumy, to jednak jest za drogo i wolimy iść do drugiego, większego i bardziej znanego. I tu czekała nas kolejna niespodzianka. Po pierwsze ogród okazał się być jeszcze bardziej zatłoczony i jeszcze droższy: 70 yuanów od osoby. A warto dodać, że wszystkie wydatki liczymy podwójnie, więc w sumie wychodzi 140 yuanów. Ale co tam, przyjechaliśmy w końcu zwiedzać i mamy na to fundusze. Mieliśmy zamiar spędzić w ogrodzie kilka godzin; tymczasem godzina w zupełności wystarczyła, aby ogród przemierzyć wzdłuż i wszerz. Ostatecznie główną atrakcją stały się dla nas tłumy Chińczyków, które pokrywały każdy skrawek zieleni. Oto kilka fotek:



Jaką naukę wynieśliśmy z tej podróży? Omijać urlopy akurat będzie trudno, ale z całą pewnością można wybrać lepsze miejsca podróży. Wcześniej nie chcieliśmy oglądać zdjęć z atrakcji, do których się udawaliśmy. "Chcemy to zobaczyć na żywo" - mówiliśmy sobie. I to pierwsza rzecz do zmiany. Jeśli coś jest warte zobaczenia, zdjęcia nam o tym powiedzą, sami ocenimy czy warto, a w rzeczywistości na pewno się nie zawiedziemy. A tak, można odrzucić niej interesujące miejsca. Ba! Już to zrobiliśmy z kilkoma miastami i teraz ambitnie planujemy kolejny wyjazd. Teraz chcemy znacznie lepiej i dokładniej się przygotować, także dalej zajechać. W lutym będziemy mieli około miesiąca czasu. Chcielibyśmy pojechać do Azji Południowo-Wschodniej. Gdzie dokładnie? Prawdopodobnie Wietnam, Tajlandia i Kambodża. I jak wspominaliśmy, szukamy tym razem zdecydowanie czegoś "mniejszego", mniej turystycznego, bardziej naturalnego. Szczegóły planów i naszych rozważań opiszemy już wkrótce na Orient Ekspress.


Mieliśmy chwilowe problemy z funkcjonowaniem Orient Ekspressu, coś na serwerach google się pozmieniało, a i w Chinach Internet jak wiadomo działa inaczej. W każdym razie już wszystko powinno być w porządku. I teraz tak: w Polsce bez zmian funkcjonuje adres bloga http://orient-ekspress.pl W Chinach natomiast blog najlepiej oglądać poprzez alternatywny adres, http://orientekspress.blogspot.com
Czemu tak? Ano wygląda na to, że dla bezpieczeństwa zostały zablokowane wszelkie przekierowania na blogi google z innych adresów. Innymi słowy, nie tylko nasz blog miał problemy z działaniem w Chinach; wygląda na to że w ten sposób kilkaset, a nawet do kilku tysięcy blogów będzie działać jak nasz, wedle instrukcji wspomnianych powyżej.
Ok, koniec technikaliów, zapraszam do dalszej podróży i do aktywnego włączania się w trasy Orient Ekspressu :) Pozdrawiamy!

Kwitnące osmantusy


Hangzhou słynie jako jedno z niewielu miejsc w Chinach, gdzie uprawia się osmantus. Właśnie w tym tygodniu zakwitły nam żółte kwiaty. Prawie całe miasto wypełnione jest słodkim zapachem.

Rozpoznawalnym znakiem Hangzhou jest herbata - odmiana Longjing 龙井 i drzewa osmantusa. Osmantus to niewielkie drzewo, które posiada malutkie, żółte kwiatuszki. Mogą one służyć jako dodatek do herbaty. Proces parzenia takiej herbaty wygląda na prawdę widowiskowo, właśnie tak:

Globus

Właśnie kupiliśmy sobie globus! :) Echh, mała rzecz, a cieszy. Na codzień używamy tradycyjnych map lub maps.google.com, ale mieć cały świat w dłoni to zupełnie inne uczucie. I tak to też lepiej zaobserwowaliśmy gdzie jesteśmy. Hangzhou okazuje się być bliżej równika niż myśleliśmy. Jesteśmy na podobnej szerokości jak New Delhi, nieco bardziej na południe od Bagdadu, Kairu, a w Ameryce jesteśmy na szerokości podobnej do granicy USA i Meksyku. Ale najbardziej zaskakuje Afryka, ha! Czyli dlatego nam tutaj tak ciepło :) Choć niestety temperatura szybko już zaczyna spadać, obecnie jest w okolicach 20 stopni.

Łodzią przez kanały


Nasz hotel w Suzhou położony był z jednej strony obok zwykłego miasta w stylu zachodnim. Z drugiej zaś strony, jak za magiczną bramą rozpościerał się zupełnie inny obraz. Wzdłuż pobliskiej ulicy Shangtang ciągnął się kanał wodny, nad którym kamiennym mostem wkraczało się w starą część miasta. Tradycyjne uliczki, czerwone lampiony, sklepy z jedwabiem i tradycyjnymi wyrobami chińskimi. Jednak największą atrakcją był rejs łodzią po kanałach. Nie turystycznych, co ciągnących się między zwykłymi, często ubogimi domami, żywo przypominając rejs gondolą po Wenecji.



I co właśnie z postawionym pytaniem, czy Suzhou faktycznie może być nazywane Orientalną Wenecją? Myślę, że jeżeli ograniczyć się do tego jednego kanału, tudzież do jego odnóg i gdyby nie schodzić na ląd - można tak powiedzieć. Jednak w Chinach trzeba brać poprawkę na wielkość - tutaj wszystko jest ogromne, dużo większe niż oczekiwaliśmy. I w tym wypadku nie jest inaczej. Kiedy populacja Wenecji wynosi niecałe 300 tysięcy, to Suzhou już ponad 2 miliony. Dlatego kanały przypominają Wenecję, ale rozciągniętą na ogromnym balonie - z dużo mniejszym zagęszczeniem, z normalnym ruchem ulicznym pomiędzy kanałami czy dużymi osiedlami mieszkalnymi, które miały wystarczającą ilość miejsca, żeby nie przycupnąć zaraz nad wodą. Samych kanałów w Suzhou jest tyle samo, jeśli nie więcej niż w Wenecji. Tylko rozciągają się one na o wiele większym obszarze i same w sobie są znacznie większe.


Musimy przyznać, że podróżując po Chinach zaczynamy tęsknić za "małością". Odwiedzając każde kolejne miasto mamy nadzieję, że już nie zobaczymy wieżowców, że będzie to przytulne miasteczko w stylu Zakopanego lub nawet jeszcze mniejsza miejscowość. Ale ilekroć coś rekomendowane jest jako piękne widoki górskie, sielski nastrój, w ostateczności okazuje się być miasteczkiem, o zaledwie 2-4 mln mieszkańców. I fakt, często na Chiny trąci to już zaściankowością, to jednak pozostawia wiele do życzenia w przypadku "poszukiwań małości". Teraz z coraz większą determinacją szukamy czegość małego - na celowniku mamy małą wioskę znaną z hodowli jedwabników. Jeżeli będzie tam poniżej 1 mln mieszkańców, to już będzie dla nas sukces. Tylko jak tam dotrzeć?... Wkrótce opiszemy, że to wcale nie takie banalne jakby się mogło wydawać.
C.D.N. - czyli drugi dzień w Suzhou i jego słynne ogrody.


Spacer po Suzhou


Zdjęcia zaprezentowaliśmy wczoraj - i co mogłoby z nich wynikać? Każdy ma swoją wizję, my opowiemy co sami zobaczyliśmy. Przyjazd do Wenecji Orientu bynajmniej nie zaczął się przyjemnie. Ot okazało się, że hotel, który zarezerwowaliśmy nie uznaje naszej rezerwacji. I nie dość, że chcą wyższej opłaty niż w Internecie, to dodatkowo nie zwrócą nam już zapłaconych pieniędzy. Wiedząc że okoliczne hotele są droższe i tak postanowiliśmy wyjść i poradzić sobie samodzielnie. Koniec języka za przewodnika i... przewodnik nam się znalazł. Ot zapytany o pobliskie hotele Chińczyk w warsztacie rowerowym wskazał nam jeden. Wskazał, a nawet nas zaprowadził. Takie sytuacje zdarzały nam się już wcześniej, ale ten, widząc że hotel jest już zajęty postanowił pokazać nam kolejny. I dalej, piechotą, poszliśmy razem. Gdy okazało się, że żaden z trzech hoteli nie ma już wolnych pokoi, pokazał nam palcem jeszcze inny kierunek, poinstruował, że mamy przejść most i tam coś znajdziemy. Ok, poszliśmy. Idziemy, a tu zaraz na skuterze macha nam znajomy Chińczyk - pozdrowił nas i minął pośpiesznie (na zdjęciu). Zaraz za mostem widzimy marne zabudowania, niemal slumsy, zastanawiamy się, czy tu może być hotel? Już zaczęliśmy zawracać, kiedy pojawił się nasz przewodnik i zapewnił, że tak, tak, to właśnie w tą stronę. W porządku, ale czemu on jest taki uprzejmy, ze skuterem jeździ z nami za hotelem, pyta, pomaga szukać. Sympatyczny Chińczyk (wbrew opiniom!) to coś naturalnego. Ale pierwszy raz jakiś był aż tak uprzejmy...


Bezskutecznie odwiedziliśmy kilka kolejnych hoteli. Tymczasem przemierzając piechotą Suzhou mieliśmy okazję zobaczyć to i owo. I generalnie potwierdza się to, co widać w większości miast-atrakcji turystycznych Chin. Duże molochy, wieżowce, często bardzo nowoczesne, z zatłoczonymi kilkupasmowymi ulicami. Nic z romantycznych wizji dalekiego Orientu. Fakt, w mieście jest ładnie, ale urok podobny jest do tego z miast USA lub do właśnie Paryża, jak też nazywa się czasem Suzhou - Paryżem Orientu. W Paryżu nie jest niczym nadzwyczajnym zapuścić się w mniej urokliwe zakola Sekwany czy zaniedbane przedmieścia. Ale Chiny, zdawać by się mogło wyglądać powinny inaczej - kiedy tutaj, różnice są bardzo subtelne, objawiające się głównie w napisach w chińskich znaczkach i tłumie Chińczyków. Reszta to zwyczajne miasto w stylu zachodnim. Oczywiście wszystko diametralnie się zmienia, kiedy docieramy do zabytków czy konkretnych atrakcji turystycznych. Ale o tym za chwilę.
Było już późne popołudnie, kiedy nasz przewodnik pojechał przodem do kolejnego hotelu, a my zobaczyliśmy tabliczkę "兵官" czyli hotel, wskazującą przeciwny kierunek. Rozdzieliliśmy się, czekając na Chińczyka i jednocześnie kierując się zgodnie z drogowskazem. I to był strzał w dziesiątkę, znaleźliśmy tańszy hotel niż poprzednio, znacznie ładniejszy i do tego w przepięknej okolicy. Tylko nasz przewodnik musiał poczuć się zawiedziony, gdyż w hotelu powiedzieli mu, że "niestety, sami znaleźli nasz hotel". Nie zrozumieliśmy całej rozmowy, ale wynikało z tego, że liczył na jakiś grosz z przyprowadzenia klientów. Chcieliśmy go jeszcze zaprosić na obiad, gdyż był wyjątkowo uprzejmy, ale zdążył uciec pospiesznie. Cokolwiek nim powodowało, miło go wspominamy.
Nareszcie mogliśmy zostawić bagaże i wyruszyć zwiedzać. I od razu ukazała nam się zupełnie inna część Suzhou, taka jak opisywana w przewodnikach i jednocześnie naturalna, malownicza i baśniowa. C.D.N.


Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds