Pekin. Uliczny sprzedawca świerszczy.
Etykiety: migawki
Oczywiście najbardziej zainteresował nas fragment o Chinach. Odnosząc sie do filmu, dotąd nie grały tutaj jeszcze żadne sławy metalu, a sam gatunek muzyki zaczyna się dopiero popularyzować wraz z upowszechnianiem dostępu do internetu. Koncertów czy fanów metalu faktycznie nie łatwo tutaj znaleźć, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Ostatnio na zajęciach z j. chińskiego o gatunkach muzyki dowiedzieliśmy się jak jest metal po chińsku i oto świat mrocznej muzyki stanął otworem. A oto przykłady 金属 jinshu, "jednej z mroczniejszych i bardziej ekstremalnych gatunków, jakie przyszło mi [autorowi GM2008] spotkać w trakcie podróży".
A tutaj "urzekający" wokal kobiecy.
Etykiety: filmy, obserwacje
Najpierw tak zwane "wspinanie się po górach", czyli tłumacząc na język polski "wyjście po schodach na górę". Zdecydowanie najgorsza część wyprawy.
Oraz przejażdżka z sympatycznym bawołem :)
Etykiety: podróże
Jedną z dobrych metod weryfikacji terenów, gdzie chcemy się udać okazały się mapy satelitarne (maps.google.com). I tak w pobliżu naszego Hangzhou znaleźliśmy kilka ciekawych miejsc, które dalej w połączeniu z przeszukaniem internetu okazały się... jeszcze ciekawsze :) Oto mapa, tak wygląda zdjęcie satelitarne. Czym mogą być takie małe bajorka?
Wyświetl większą mapę
Owe bajorka rozsiane są na sporym obszarze i okazują się być parkiem o angielskiej nazwie "Xixi National Wetland Park". Tutaj oficjalna strona oraz kilka z niej zdjęć:
No, narazie wodzimy palcem po mapie, ale za tydzień lub dwa myślimy się tam wybrać. Chyba że nas jesień albo zima złapie, ale wtedy na pewno nie zapomnimy o planach i w 2009 roku :)
A oto naturalny widok, sprzedawca rozłożył płyty na ulicy:
Etykiety: migawki
I co z informacji praktycznych? Ano dwie strony, jedna znaleziona wcześniej, www.travelchinaguide.com/china-trains - dokładny rozkład pociągów w Chinach, wraz z cenami, numerami pociągów. Dla podróżujących bardzo przydatne. Oraz druga w kolejności znaleziona strona, z połączeniami pociągiem na... świecie (sic!) Stronę prowadzi Brytyjczyk i jest kapitalna. Znaleźć można tam rozkłady od Polski, Europy poprzez Azję, aż po Afrykę. Polecamy! O tutaj: www.seat61.com
Z innych wieści, na bieżąco śledzimy informacje z Tajlandii i Kambodży. Ostatnio panuje napięta sytuacja na granicy, pomiędzy zgromadzonymi wojskami doszło do strzelaniny i zginęło dwóch Khmerów. Zaczęły pojawiać się głosy o możliwości eskalacji konfliktu na szerszą skalę, ale na szczęście to raczej mało prawdopodobne. Jakkolwiek przejazd przez granicę może być utrudniony. Więcej o konflikcie na stronach BBC News, tutaj (j. angielski).
Inne wieści z stolicy Tajlandii, w Bangkoku jak zwykle niespokojnie, rząd krytykowany, protesty. Czyżby następny przewrót? Na samą podróż to nie powinno znacząco wpłynąć, jakkolwiek nie życzymy Tajom dalszych komplikacji z dość już ich zawiłą demokracją. Wieści, także BBC News.
Wkrótce dalsze szczegóły naszej wyprawy, mapka, konkrety - do zobaczenia!
Etykiety: Kambodża, obserwacje, plany, praktyczne, Tajlandia
Dochodzimy do świątyni Lingyin. Powoli pniemy się pod górę, by zobaczyć kolejne jej kondygnacje. Co nas zaskakuje: świątynia jest bardzo bogato zdobiona. Niestety, zdjęcia nie są w stanie oddać ogromu posągów złotych Buddów jak i dużej ilości bodhisatwów. Naszą uwagę zwraca także spora liczba nie tylko zwykłych turystów, ale też pielgrzymów, którzy przybywają tu, by zapalić kadzidła i oddać cześć Buddzie.
Świątynia jest nie tylko obiektem turystycznym, wciąż jest jak najbardziej czynna. Udało nam się zapuścić na "zaplecze" :) Jak widać po zdjęciach mieszkają tu mnisi.
A to obrzeża światyni, które chyba nie załapały się na renowację.
Po tak okazałej świątyni ruszyliśmy dalej. Ścieżka była już mniej oblegana przez tyrustów, więc wyglądała na zachęcającą. I oto zobaczyliśmy kolejną bramę świątyni. Wstęp, jedyne 10 yuanów (poprzednia kosztowała 30 yuanów) co zachęciło nas do wejścia. Zapowiadało się nie miej ciekawie, niż w Lingyin. Obrazek na bilecie przedstawiał cały kompleks świątynny ulokowany na wzgórzu. I naprawdę opłacało się. Wprawdzie nie było ogromnych, złotych Buddów ale za to znaleźliśmy spokój i ciszę.
Gdy weszliśmy do ostatniego budynku świątyni, trafiliśmy na buddyjską ceremonię.
Macki ośmiornic. Chrupiące, trzeba je mocno gryźć. Ciekawe w smaku, choć odbiegają od naszych gustów kulinarnych. Co innego tu jadamy, to długo by pisać. Na pewno będziemy o tym wspominali jeszcze w dziale kuchnia. Na razie badamy, poznajemy, próbujemy nie kupować rzeczy słodkich. Tj. co może tu być słodkie (jak cukierki, nie jak woda w kranie). A więc: chleb, konserwa rybna, parówki (o zgrozo!), ogórki kiszone (wyglądały na kiszone) lub ser żółty (okazał się nie być z szynką a z truskawkami). Co jeszcze może być słodkie? Aż strach pomyśleć...
Etykiety: kuchnia, życie codzienne
I nawiązując do poszukiwań mniej zatłoczonych miejsc, czegoś spokojniejszego, bardziej prowincjonalnego. Tak, to już blisko - co prawda niedaleko od Hangzhou, ale bardzo sielankowo.
No ale do rzeczy. Taki stan ekonomiczno-jadalny zaowocował tym, że nasza lodówka zawsze miała tylko kilka składników. Szybko jednak się zorientowaliśmy, że w Chinach już nie pieniądz, a czas gra rolę - czyli, że można bardzo tanio zjeść poza domem, ale jednak zajmuje to wciąż za dużo czasu. Wyjść, zamówić, zjeść, wrócić. Ok, na obiad w sam raz, ale poranne śniadanie, wieczorna kolacja - coś lepiej upolować w lodówce. No tak, ale ta prawie pusta... Na poniższym zdjęciu, górna półka jest nasza.
Nastał zatem dzisiejszy dzień. Sera białego w sklepie nie ma, kefiru czy innych nabiałów też nie bardzo. Może mleko, ale wiecie jak z nim w Chinach ostatnio... Kiełbasa? Zapomnijcie. Parówki też są ochydne, a przynajmniej nie znaleźliśmy nic jadalnego. Konserwy? Z kościami, słodkie... I tak dalej, i tak dalej. Lodówka tym bardziej nie napełniała się smakołykami. Ale, dziś zdesperowani poszliśmy na zakupy i...
Tak, oto efekt! Znacznie lepiej :) Co prawda już się okazało, że ogórki, które wyglądały jak kiszone w efekcie okazały się słodziutkie i bardziej podobne do grzybów, ale jakoś lepiej nam na duszy (i na żołądku, i na lodówce). Będziemy przez kolejne dni pewnie odkrywać nowe niespodzianki w naszej lodówce, ale nareszcie w ogóle można :) No i na koniec najoptymistyczniejszy akcent, ziemniaki - zupełnie jak polskie - kurczak - zupełnie jak polski - i sałatka. Po prostu polski obiad, yuppi! :)
Etykiety: kuchnia, życie codzienne
Kategorie, zwane inaczej etykietami można znaleźć na blogu po prawej stronie, tuż pod archiwum.
Etykiety: migawki
Po pierwsze, przejazdy kolejowe, są całkiem tanie a w planowaniu podróży pomaga strona z dokładnymi połączeniami i cenami. O, tutaj.
Po drugie, temperatury. Czy luty to odpowiedni czas, żeby nie natknąć się na jakąś porę deszczową lub inną nieprzyjemną anomalię azjatyckiej pogody? Nic podobnego! Luty to właśnie jeden z najlepszych momentów, trwa wtedy pora sucha, a średnia temperatura waha się od 23 do 33 stopni.
Po trzecie, formalności wizowe. W Polsce to prosta sprawa, jedzie się do ambasady w Warszawie i się załatwia. Jak to wygląda tutaj? Podobnie, to na pewno, ale czy musimy jechać aż do Pekinu, czy wystarczy wizyta w Szanghaju? I mam nadzieję dogadamy się ws. szczegółów - po angielsku wątpię, więc będziemy próbować po chińsku. Informacje o wizach i państwach, polecamy na stronach odyssei.pl
No i na zakończenie mapka. Zupełnie poglądowa i nie mająca jeszcze wiele wspólnego z rzeczywistością, wyrażająca raczej nasze marzenia. Ale, ale... na pewno podróż przyjmie podobny kształt i to jest jej pełnoprawny szkic:
Wyświetl większą mapę
Jaką naukę wynieśliśmy z tej podróży? Omijać urlopy akurat będzie trudno, ale z całą pewnością można wybrać lepsze miejsca podróży. Wcześniej nie chcieliśmy oglądać zdjęć z atrakcji, do których się udawaliśmy. "Chcemy to zobaczyć na żywo" - mówiliśmy sobie. I to pierwsza rzecz do zmiany. Jeśli coś jest warte zobaczenia, zdjęcia nam o tym powiedzą, sami ocenimy czy warto, a w rzeczywistości na pewno się nie zawiedziemy. A tak, można odrzucić niej interesujące miejsca. Ba! Już to zrobiliśmy z kilkoma miastami i teraz ambitnie planujemy kolejny wyjazd. Teraz chcemy znacznie lepiej i dokładniej się przygotować, także dalej zajechać. W lutym będziemy mieli około miesiąca czasu. Chcielibyśmy pojechać do Azji Południowo-Wschodniej. Gdzie dokładnie? Prawdopodobnie Wietnam, Tajlandia i Kambodża. I jak wspominaliśmy, szukamy tym razem zdecydowanie czegoś "mniejszego", mniej turystycznego, bardziej naturalnego. Szczegóły planów i naszych rozważań opiszemy już wkrótce na Orient Ekspress.
Etykiety: podróże
Czemu tak? Ano wygląda na to, że dla bezpieczeństwa zostały zablokowane wszelkie przekierowania na blogi google z innych adresów. Innymi słowy, nie tylko nasz blog miał problemy z działaniem w Chinach; wygląda na to że w ten sposób kilkaset, a nawet do kilku tysięcy blogów będzie działać jak nasz, wedle instrukcji wspomnianych powyżej.
Ok, koniec technikaliów, zapraszam do dalszej podróży i do aktywnego włączania się w trasy Orient Ekspressu :) Pozdrawiamy!
Etykiety: obserwacje
Rozpoznawalnym znakiem Hangzhou jest herbata - odmiana Longjing 龙井 i drzewa osmantusa. Osmantus to niewielkie drzewo, które posiada malutkie, żółte kwiatuszki. Mogą one służyć jako dodatek do herbaty. Proces parzenia takiej herbaty wygląda na prawdę widowiskowo, właśnie tak:
Etykiety: Hangzhou
Etykiety: obserwacje
I co właśnie z postawionym pytaniem, czy Suzhou faktycznie może być nazywane Orientalną Wenecją? Myślę, że jeżeli ograniczyć się do tego jednego kanału, tudzież do jego odnóg i gdyby nie schodzić na ląd - można tak powiedzieć. Jednak w Chinach trzeba brać poprawkę na wielkość - tutaj wszystko jest ogromne, dużo większe niż oczekiwaliśmy. I w tym wypadku nie jest inaczej. Kiedy populacja Wenecji wynosi niecałe 300 tysięcy, to Suzhou już ponad 2 miliony. Dlatego kanały przypominają Wenecję, ale rozciągniętą na ogromnym balonie - z dużo mniejszym zagęszczeniem, z normalnym ruchem ulicznym pomiędzy kanałami czy dużymi osiedlami mieszkalnymi, które miały wystarczającą ilość miejsca, żeby nie przycupnąć zaraz nad wodą. Samych kanałów w Suzhou jest tyle samo, jeśli nie więcej niż w Wenecji. Tylko rozciągają się one na o wiele większym obszarze i same w sobie są znacznie większe.
Musimy przyznać, że podróżując po Chinach zaczynamy tęsknić za "małością". Odwiedzając każde kolejne miasto mamy nadzieję, że już nie zobaczymy wieżowców, że będzie to przytulne miasteczko w stylu Zakopanego lub nawet jeszcze mniejsza miejscowość. Ale ilekroć coś rekomendowane jest jako piękne widoki górskie, sielski nastrój, w ostateczności okazuje się być miasteczkiem, o zaledwie 2-4 mln mieszkańców. I fakt, często na Chiny trąci to już zaściankowością, to jednak pozostawia wiele do życzenia w przypadku "poszukiwań małości". Teraz z coraz większą determinacją szukamy czegość małego - na celowniku mamy małą wioskę znaną z hodowli jedwabników. Jeżeli będzie tam poniżej 1 mln mieszkańców, to już będzie dla nas sukces. Tylko jak tam dotrzeć?... Wkrótce opiszemy, że to wcale nie takie banalne jakby się mogło wydawać.
C.D.N. - czyli drugi dzień w Suzhou i jego słynne ogrody.
Etykiety: podróże
Bezskutecznie odwiedziliśmy kilka kolejnych hoteli. Tymczasem przemierzając piechotą Suzhou mieliśmy okazję zobaczyć to i owo. I generalnie potwierdza się to, co widać w większości miast-atrakcji turystycznych Chin. Duże molochy, wieżowce, często bardzo nowoczesne, z zatłoczonymi kilkupasmowymi ulicami. Nic z romantycznych wizji dalekiego Orientu. Fakt, w mieście jest ładnie, ale urok podobny jest do tego z miast USA lub do właśnie Paryża, jak też nazywa się czasem Suzhou - Paryżem Orientu. W Paryżu nie jest niczym nadzwyczajnym zapuścić się w mniej urokliwe zakola Sekwany czy zaniedbane przedmieścia. Ale Chiny, zdawać by się mogło wyglądać powinny inaczej - kiedy tutaj, różnice są bardzo subtelne, objawiające się głównie w napisach w chińskich znaczkach i tłumie Chińczyków. Reszta to zwyczajne miasto w stylu zachodnim. Oczywiście wszystko diametralnie się zmienia, kiedy docieramy do zabytków czy konkretnych atrakcji turystycznych. Ale o tym za chwilę.
Było już późne popołudnie, kiedy nasz przewodnik pojechał przodem do kolejnego hotelu, a my zobaczyliśmy tabliczkę "兵官" czyli hotel, wskazującą przeciwny kierunek. Rozdzieliliśmy się, czekając na Chińczyka i jednocześnie kierując się zgodnie z drogowskazem. I to był strzał w dziesiątkę, znaleźliśmy tańszy hotel niż poprzednio, znacznie ładniejszy i do tego w przepięknej okolicy. Tylko nasz przewodnik musiał poczuć się zawiedziony, gdyż w hotelu powiedzieli mu, że "niestety, sami znaleźli nasz hotel". Nie zrozumieliśmy całej rozmowy, ale wynikało z tego, że liczył na jakiś grosz z przyprowadzenia klientów. Chcieliśmy go jeszcze zaprosić na obiad, gdyż był wyjątkowo uprzejmy, ale zdążył uciec pospiesznie. Cokolwiek nim powodowało, miło go wspominamy.
Nareszcie mogliśmy zostawić bagaże i wyruszyć zwiedzać. I od razu ukazała nam się zupełnie inna część Suzhou, taka jak opisywana w przewodnikach i jednocześnie naturalna, malownicza i baśniowa. C.D.N.
Etykiety: podróże
Nowsze posty Starsze posty Strona główna