Skalista wyspa


Czas wyruszyć do Hong Kongu. Wsiedliśmy więc do metra i dojechaliśmy do ostatniej stacji. Dalej przeszliśmy granicę na piechotę. Za oknem w dali wznosił się gąszcz wieżowców, a po drodze była jeszcze siatka pod wysokim napięciem i pole minowe. Dziś te obwarowania nie mają już takiego znaczenia jak kiedyś; w końcu Wielka Brytania zwróciła Hong Kong Chinom w 1997 r. Chiny do tego czasu pokonały ogromną drogę rozwoju, o czym wspominaliśmy, a co widać w lśniących od szkła i stali miastach. Ale to co zobaczyliśmy w Hong Kongu drugiego dnia przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.


Dzień pierwszy upłynął spokojnie. Po przekroczeniu granicy znów wsiedliśmy w metro, żeby przejechać cały półwysep, na południowy kraniec kontynentu. Po drodze, jeszcze wbrew ogólnym wyobrażeniom, zobaczyliśmy mnóstwo zielonych, dzikich przestrzeni, świątyń, i tylko gdzie nie gdzie wieżowce. Co ciekawe, parki i rezerwaty przyrody zajmują aż 75% powierzchni Hong Kongu.
Wylądowaliśmy w centrum na Nathan Road. Setki sklepów, neonów, po drodze przewijają się dwupiętrowe autobusy, pamiątka jeszcze z czasów kolonialnych. Wtem zaraz złapał nas jakiś Hindus, pytając czy nie szukamy noclegu. A i owszem! Podążyliśmy za nim, wkraczając jednocześnie w zupełnie inny świat. Chunking Mansion, wieżowiec, gdzie jest przynajmniej dziesięć tanich hosteli prowadzonych przez emigrantów z Indii. Ale na tym nie koniec. W Chunking Mansiong można też zjeść coś hinduskiego, kupić kolorowe stroje arabskie, indyjskie a wokół mijaliśmy Afrykańczyków, Arabów w białych sułtannach , Sikhów i oczywiście Chińczyków. Nie spodziewaliśmy się tutaj aż tak kolorowego tłumu znaleźć w Hongkongu. Od razu przypomniała nam się kolorowa Malezja. Spodobało nam się i tutaj zatrzymaliśmy się na kolejne dwie noce.



Pierwszy dzień był ciekawy, ale jeszcze nie rewelacyjny. Miasto jak miasto, faktycznie bardzo bogate, rozwinięte, z multum wieżowców. Pogoda była nienajlepsza i nie mogliśmy dostrzec we mgle co znajdowało się na drugim brzegu, na wyspie. Ba, nawet część wieżowców schowała się w chmurach, więc tego dnia musieliśmy zostać jeszcze myślami przy ziemii.
Drugiego dnia wybraliśmy się na wyspę Hong Kong. Pogoda była znacznie lepsza, więc naszym oczom ukazały się w końcu najsłynniejsze wieżowce Hongkongu.


Postanowiliśmy wyjechać na najwyższy szczyt wyspy, skąd rozpościera się widok na miasto. Wjechaliśmy pod stromą górę specjalnym tramwajem. Najwięcej wrażeń dostarcza chyba mijanie kolejnych wieżowców pod kątem 45 stopni i wspinanie się wyżej, i wyżej. Na górze znajdował się punkt widokowy. Wow, to trzeba zobaczyć na własne oczy, jest co podziwiać. Przed nami ukazała się najbardziej znana panorama Hongkongu, a za nami był zielony las tropikalny, porastający wzgórze Victorii. Zaczęło się ściemniać. Ląd i półwysep rozświetlił się tysiącami neonów, które odbijały się w wodzie cieśniny. Gdy zjechaliśmy już do podnóża góry, rozpoczęliśmy spacer po nocnym Hongkongu. Szkło, stal i światła neonów błyszczą i sprawiają wrażenie jakby, było się w jakiejś nierealnej rzeczywistości, w filmie futurystycznym.
Filmy science-fiction, gdzie miasta często są jednym z głównych bohaterów, musiały być inspirowane takimi widokami. Albo i architekci naczytali się literatury i stworzyli ponad ciasnymi ulicami gąszcz przejść, galerii, telebimów, którym - przynajmniej w ścisłym centrum - można przejść "suchą nogą" ponad mrocznymi ulicami.


O Hong Kongu można rozpisywać by się jeszcze wiele. Pewnie to zrobimy, pewnie i odwiedzimy to miejsce jeszcze nieraz. Ale tymczasem czas spojrzeć na miasto kontrastów, Kanton.


0 komentarze:

Nowszy post Starszy post Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds