Tak jak Pekin długo przygotowywał się do Igrzysk Olimpijskich, tak teraz wszystko w Szanghaju podporządkowane jest światowej wystawie EXPO 2010. Aga, znajoma mieszkająca w Szanghaju powiedziała, że o Olimpiadzie w mieście niewiele się mówiło i możliwe, że lekka zazdrość powodowała mieszkańcami. Teraz mają swoją okazję, w metrze, na ulicach, w kioskach, wszędzie gadżety związane z EXPO. W samym mieście buduje się kolejne wieżowce i ogromne hale wystawowe. Oto przykład klipu reklamowego, można go zobaczyć m.in. w metrze:



I oczywiście jest nowa maskotka EXPO. Gdyby ktoś miał problem z rozpoznaniem: jest to chiński znak ren 人, oznaczający człowieka lub ludzi. Ale czemu "grzywka" jest zaczesana w lewo, a nie jak w znaku 人 ren w prawo, tego pewnie nie odgadniemy... Klip pochodzi z chińskiego serwisu tudou.com



Tutaj jeszcze projekt polskiego pawilonu i link do polskiej strony EXPO 2010.

Wizy do Wietnamu



Drugie koty za płoty, po biletach lotniczych przyszedł czas na wizy. I oto są, po wizycie w konsulacie wietnamskim w Szanghaju mamy wizy turystyczne na miesiąc :) Oczywiście nie obyło się bez komplikacji.
Wstałem o 5 rano, pojechałem do Szanghaju, odebrałem paszporty z konsulatu wietnamskiego. Następnie ledwie zdążyłem do konsulatu tajskiego, gdzie chciałem złożyć podania o kolejne wizy. Ale kiedy już go znalazłem okazało się, że podania o wizy trzeba złożyć osobiście. No więc mój paszport oddany, ale Ania będzie musiała jechać specjalnie do Szanghaju za kilka dni :/ Przy okazji pytaliśmy, czy z powodu protestów i zamieszek nie ma problemów z wizami - podobno nie ma. No zobaczymy, a tymczasem cieszymy się wizami do Wietnamu i jako przedsmak dołączamy filmik z youtube.

Herb Tajlandii

Zdając egzamin na studia dalekowschodnie miałem blade pojęcie o Tajlandii. Pamiętam , że dzień przed egzaminem wstępnym na uczelnię czytałem ogólne wiadomości o Azji. Wiedziałem coś o Chinach, o Japonii, Wietnamie. Ale Tajlandia? Co gorsza właśnie na czołówkach gazet był ówcześnie "dzisiejszy" zamach stanu. Jeden dzień do egzaminu, a zawiłości nazwisk, Thaksin, Bumibol, czy wielość partii politycznych, konfliktów ani trochę nie rozświetlały sprawy.
Na egzaminie nikt na szczęście o Tajlandii nie wspomniał. Teraz po skończeniu studiów myślę, że można policzyć na palcach jednej ręki wykładowców, którzy też wtedy wiedzieli co się tak na prawdę tam działo. A tymczasem bilet do Malezji już kupiony, następny przystanek Tajlandia - a tutaj protesty i echa tamtego dnia, a nawet i dużo dalszej przeszłości nie ustają. Ot dzisiaj protestujący zablokowali lotnisko w Bangkoku (vide BBC). Aga i Krzysiek, znajomi z pokoju obok, kupili już wcześniej bilety tamże... Co więc w tej Tajlandii się dzieje i jak długo to jeszcze potrwa? Poniżej postaram się w telegraficznym skrócie rozjaśnić sprawę.

Thaksin ShinawatraZacznijmy może od przedstawienia person dramatu, powiedzenia kto z kim się bije. O co się bije, to chyba jasne, że o władzę. Są zatem "czerwone" i "żółte koszulki". Pierwsi to poplecznicy aktualnie rządzących populistów z partii PPP (People's Power Party). Ich liderem jest zniesławiony lub osławiony - jak kto woli - Thaksin Shinawatra. Historia niejako od tego ugrupowania właśnie się zaczyna. Kiedy miliarder Thaksin zakłada w 1998 partię Thai Rak Thai, poprzedniczkę PPP, zaczyna propagować hasła pomocy biednym, odwołuje się do wsi, oferuje niskooprocentowane pożyczki.
Z drugiej strony są "żółte koszulki", poplecznicy partii PAD (People's Alliance for Democracy) czy jak kto woli klasa średnia i wyższa, głównie mieszkańcy miast. Opozycjoniści w oczywisty sposób nie zgadzają się z obecnie rządzącą PPP, przejawiając tendencje antypopulistyczne i silnie nacjonalistyczne. W ciekawym artykule z BBC News konflikt zostaje przyrównany do zmagania klas w społeczeństwie - mówiąc wprost walczą biedni z bogatymi.

Partia czerwonych, Thai Rak Thai wkrótce zwyciężyła w wyborach w 2001 roku zdobywając większość miejsc w parlamencie. Rządy nie spodobały się opozycji, wyższym kręgom ale wręcz przeciwnie było z przeciętnymi ludźmi. Choć Thaksin stał się jedną z bardziej kontrowersyjnych postaci - z jednej strony rozwijając kraj, ułatwiając dostęp do opieki medycznej dla mas, z drugiej oskarżano go o nadużywanie władzy, łamanie praw człowieka, korupcję.
Faktem jednak stała się kolejne wygrane w wyborach parlamentarnych w 2005 i 2006 roku, kiedy Thai Rak Thai jeszcze bardziej powiększył swoją przewagę nad opozycją. Tutaj jednak wkroczył król Bhumibol, swoją drogą bardzo ciekawa postać, mówiąc, że wybory były niedemokratyczne. I tak mogłyby toczyć się spory demokratyczne, podobnie jak to w naszej polskiej rzeczywistości na codzień obserwujemy. To nowe wybory, koalicje, ich upadki i znów nowe wybory. Ale tym razem na wybory przyszło poczekać nieco dłużej, gdyż junta wojskowa dokonała zamachu stanu. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że junta była sprzymierzona z opozycją, poparta i dodatkowo przez króla. Po okresie przejściowym, udaniu się Thaksina na wygnanie miały odbyć się nowe wybory, miała zostać przywrócona równowaga scenie politycznej i wszystko miało wrócić do swojego porządku. I poniekąd wróciło.

Otóż rozwiązana Thai Rak Thai odrodziła się jako wspomniana PPP, nadal czerwona, walcząca przeciw żółtej PAD. I co ciekawsze, po oddaniu władzy przez juntę wojskową, rozpisaniu nowych wyborów, czerwoni ponownie wygrali wybory. I tak oto jesteśmy w punkcie wyjścia, jednocześnie w dniu dzisiejszym. W Bangkoku odbywają się strajki żółtych z PAD przeciw skorumpowanym rządom, blokują lotniska, szturmują obiekty rządowe. Czerwoni zaciekle się bronią i nie ustępują z stanowiska. Junta jednocześnie zastanawia się co w takiej sytuacji począć...

Tak to wygląda w wielkim skrócie i uproszczeniu. Co rozwinie się w najbliższym czasie? Nie mnie to wyrokować, choć pewnie szybko się o tym przekonamy. Pocieszające, że Bangkok planujemy odwiedzić tylko na krótką chwilę, a poza tym, interesują nas raczej apolityczne rejony.


Dziś w migawkach prezentujemy zdjęcie ze stolicy Orientu. Połączenie nowoczesności, wieżowców i pracy zwykłych ludzi. Na łódce, przewóz piasku, a w między czasie szorowanie pokładu i suszenie ubrań. Przypatrując się wielu podobnym sytuacjom prawdopodobnie na łódce mieszka i żyje cała rodzina, mąż, żona i jedno dziecko.

Właśnie siedzimy w pociągu z Szanghaju do Hangzhou z laptopem na kolanach. Kobieta nad naszą głową trajkota jak z karabinu. Nie zgodziła się na zdjęcia, więc trzeba to opisać.
Pisaliśmy już, że życiem Chińczyków zdaję się kierować w znacznej mierze podejście biznesowe. I to zawsze, wszędzie. No i proszę, piękny przykład. Cztery szczoteczki, wyjątkowa okazja, można zginać, szczotkować, a w wolnych chwilach nawet się masować! Właśnie jeden pan kupuje cztery. Kto tak opowiada i trajkocze? Przekupa? A gdzie tam, to konduktorka. Ciekawe pytanie, kto zarabia, linie kolejowe robią biznes i wysłały ją z misją, czy ona sama ma żyłkę do interesów i myśli tak: mam tyle czasu wolnego w pociągu, ludzie jadą i się nudzą, z pewnością wysłuchają mnie - czemu im nie sprzedać czegoś? I już następne szczoteczki kupuje kolejna pani. Jest zainteresowanie, więc ludzie przestają czytać gazetę, przyglądają się, co to za szczoteczki, może też warto kupić. Jak zaczynamy robić zdjęcia, pani krzyczy śmiejąc się: "bu, bu, no can!". No i teraz już cały wagon interesuje się nami i szczoteczkami. Pani dalej, trajkocze jak najęta, kwestia wyuczona na pamięć (ale jaka długa!) i szczoteczki idą jak świeże bułeczki. Ok, pani w końcu trochę speszona odeszła dalej i uwaga... ma nową promocje - super rozciągliwe skarpetki! Komu, komu, bo idę do domu!

Szanghaj City


Właśnie wróciliśmy z Szanghaju. Stolicy Orientu, albo znów uciekając się do tego porównania, tym razem bardzo celowo i na miejscu - wróciliśmy z Paryża Orientu. I to z wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Szanghaj jest nowoczesnym miastem, pełnym wielkomiejskich rozrywek, podobnie jak Paryż. Może i jest nowocześniejszym miastem, a na pewno większym - 18 mln ludzi. Z drugiej strony to tylko miasto, pędzące naprzód życie, walka o przetrwanie, wyścig szczurów. Atrakcyjne będzie dla tych podróżujących, którzy nie są gotowi jeszcze na nieprzystępne dla nich Chiny. W Szanghaju bez problemu można dogadać się po angielsku, metro w tymże języku poprowadzi nas po mieście, a jakby i chcieć uciec od zgiełku chińskiej ulicy... można zamknąć się w dzielniach zamieszkanych prawie wyłącznie przez białych. Podobno imigrantów w samym Szanghaju jest 5 mln. Dlatego ktoś jeśli obawiałby się pierwszego spotkania z Chinami, Paryż Orientu może być dla niego dobrym pierwszym przystankiem. Ale trzeba też uważać, szczególnie ostrożni muszą być turyści. My, wystarczy że mieliśmy większe plecaki i aparat, i już musieliśmy torować sobie drogę (dosłownie!) na ulicy pomiędzy natrętnymi Chińczykami chcącymi zarobić na "naiwnych białych turystach". Więc z jednej strony to miasto idealne na zakotwiczenie się na pewien czas, pomieszkanie w zachodnio-chińskim stylu. Z drugiej dżungla miejska, gdzie trzeba mieć się na baczności.
Tyle ogólnym słowem wstępu. A sama wycieczka obfitowała w tyle wrażeń, tyle specyficznych, że koniecznie trzeba opisać je oddzielnie. Posty już dziś lub jutro.




Czas na Szanghaj

Każdy na pewno słyszał o Szanghaju, o ogromnej metropolii, centrum gospodarczym Chin. Od naszego Hangzhou oddalony jest zaledwie ok 1,5 godziny jazdy zwykłym pociągiem. Piszę zwykłym, bo można się tam dostać kilkoma rodzajami transportu. Jednak najwięcej emocji budzi budowana obecnie kolej magnetyczna, która ma połączyć Hangzhou z Szanghajem. Gdy pociąg ten zostanie oddany do użytku, czas dojazdu będzie wynosił ok. 20 min. A jutro jedziemy szybką koleją, czyli 200km w godzinę.
W końcu czas i na nas, by przekonać się na własne oczy jak wygląda Szanghaj. Wybieramy się tam na weekend. Planujemy oczywiście odwiedzić obowiązkowo stary Bund i nowoczesny Pudong. Szczególnie jesteśmy ciekawi jakie wrażenie robi na żywo Perła Orientu. Namiastką krajobrazu Pudongu może być zwykła mapka w googlach. Gdy przyglądnąć się bliżej, można zobaczyć pojedyncze wieżowce, a także... ich ogromne cienie, które rzucają na ulice!


Wyświetl większą mapę

Przy okazji zwiedzania Szanghaju załatwiamy także formalności wizowe związane z naszą wycieczką do Azji Południo-Wschodniej. Przed nami konsulaty: Wietnamski i Tajski. Po powrocie zdamy relację :)

Mamy bilety! Air Asia

AirAsia

I oto decyzja zapadła, nie ma odwołania - kupiliśmy bilety do stolicy Malezji, Kuala Lumpur :) Chwila wahania i jak tylko zobaczyliśmy niskie ceny biletów, szybko zdecydowaliśmy się na zakup. Tym samym zbierając sporo informacji o lotach, podróży, chcieliśmy podać kilka praktycznych informacji i stron.

Air Asia - Bardzo tanie bilety, połączenia głównie w Azji Płd-Wsch, ale można także dolecieć do Chin, Indii i okolic. Dziękujemy za doradzenie tych linii podróżnikom z El Camino :)

JetStar, Tiger Airways - inne tanie linie lotnicze, nieco mniejszy obszar, też Azja Pd-Wsch.

Do wyjazdu pozostało niecałe dwa miesiące! Już zatem czytamy o Malezji, Tajlandii, Kambodży i Wietnamie, odświeżamy wiadomości z wykładów. Już wkrótce pierwsze opisy, co zamierzamy zobaczyć, co spróbować i do tego garść praktycznych (tudzież ciekawych) informacji. Zapraszamy ponownie na pokład, Orient Ekspress wkrótce znów wyrusza w drogę.

Azja Płd-Wsch, cd

Intensywnie spędziliśmy weekend na poszukiwaniach wiz, lotów, zabytków. Z kilku tras obecnie najprawdopodobniej rysuję się następująca.


Wyświetl większą mapę

W ten weekend wybieramy się do Szanghaju, pewnie będziemy już załatwiali wizę i na dniach kupowali bilet lotniczy. Cały czas ambitnie planujemy. Przy okazji pocieszające jest, że konflikt między Tajlandią i Kambodżą zdecydowanie już złagodniał.
Przy okazji gorąco polecamy kapitalną stronę mandalay.pl, przewodnik po Azji, z mapką, opiniami i zdjęciami osób, które te rejony już odwiedziły. Można spędzić chwilę klikając i już wczuwając się w podróż :)

Pogoda

Click for Hangzhou, Zhejiang ForecastOstatnie parę dni było na prawdę zimno, dużo zimniej niż w Polsce. Niby słonecznie, niby wyższa temperatura, ale wilgoć powietrza powodowała, że zimno przenikało do szpiku kości. Dziś i wczoraj jest już znacznie lepiej i niejako żeby zakląć pogodę zamieszczam odpowiedni gadżet, informujący jaka temperatura u nas aktualnie panuje. W momencie pisania tego wpisu było 20 stopni Celsjusza. A teraz? Gadżet dodałem także na stałe pod zegarem z czasem chińskim, w belce po prawej stronie. Życzcie nam dobrych temperatur, bo inaczej będziemy musieli się przeprowadzić jeszcze bardziej na południe ;)

Do czego mogą służyć przewody wysokiego napięcia? Są idealnym sznurkiem na pranie! W sam raz pasują do życia jakie toczy się na ulicy, o czym pisaliśmy wczoraj. Widok bardzo częsty w Chinach:

Ostatnio w prasie polskiej mówi się, że Prezydent bierze indywidualne lekcje angielskiego. Abstrahując od tego, w tymże samym artykule znajduje się ciekawy kawał jaki opowiedział Waldemar Pawlak w Chinach. Jak kawał odebrali Chińczycy z dyplomatycznego punktu widzenia? Warto przytoczyć ten fragment:

Jedno z przemówień podczas niedawnej wizyty w Chinach Premier Pawlak rozpoczął od takiego dowcipu: "Przez sawannę idą Europejczyk i Chińczyk. Na swojej drodze spotykają lwa. -Uciekamy - rzuca bez zastanowienia Chińczyk. - Jak chcesz uciekać? Nie myślisz chyba, że biegasz szybciej od lwa? - dziwi się Europejczyk. Na to odpowiada Chińczyk: "Od lwa może nie. Ale od ciebie na pewno" - relacjonuje jeden z dyplomatów, który towarzyszył Pawlakowi w tej podróży. "Żart zrobił furorę. Kilkaset osób, które go wysłuchało, ryknęło śmiechem i biło Pawlakowi brawo".

Chińska ulica


Jak wygląda chińska ulica? Wyobraźcie sobie sporej wielkości miasto. Idziecie sobie chodnikiem bocznej ulicy i wokół was oszklone wieżowce, blokowiska i nagle słyszycie pianie koguta. Zaczynacie się zastanawiać, czy to omamy, czy ktoś naprawdę wśród wieżowców hoduje kury? Ale to tylko boczna ulica, za wami są blokowiska.


A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście na uliczce, gdzie po jednej i drugiej stronie są bloki mieszkalne. Tu dopiero jest co oglądać. Na każdym kroku mała restauracyjka, kilka stołów. Można sobie wejść, zjeść i przy okazji poobserwować życie uliczne. Na chodniku, koło drzwi wejściowych właścicielka baru czyści głowy kacze. To jedna z ulubionych przegryzek Chińczyków. Sąsiadka obok, myje przy malutkim kraniku swoje naczynia. Wszystko na ulicy, przy ludziach.
Gdy już posilimy się czas wyruszać w dalszą drogę. I napotykamy uliczny straganik z warzywami i... coś jeszcze. Obok skrzynek z sałatą i ziemniakami biegają małe kotki. Prosto po warzywach. Gdy wybierzemy już warzywa podchodzimy do pani, siedzącej pod ścianą, także na chodniku i ważymy wszystko. Zapłaciliśmy, więc udajemy się dalej.
O, pora obiadowa więc właściciel kiosku wyniósł sobie stół z krzesłami na chodnik i właśnie z rodziną i znajomymi je obiad. A tam, dalej, widzimy przy kilku stołach staruszków grających w karty.




Gdybyśmy chcieli zszyć rozdarte spodnie, panie siedzące na chodniku z maszynami do szycia już na nas czekają. Albo podkleić sobie obcas- pan tuż obok rozłożył swoje narzędzia. A może rower się zepsuł? Też nie ma problemu. Po drodze mijamy panów z mini warsztatem. Dętka poszła, zaraz się sklei, sprawdzi w misce z wodą (stoi również na chodniku), czy aby nie uchodzi powietrze. A jeśli zepsuło się coś poważniejszego to do warsztatu tuż obok, we wnęce ściany.
Bo na chińskiej ulicy zawsze coś się dzieje. Nigdy nie wiadomo, co lub kogo spotka się na drodze. Może ulicznego sprzedawcę ptaków, albo owoców, może panią sprzedającą pieczone kasztany.

Tajemnicze groty, Zhejiang


Jak już Paweł wspominał, na naszym uniwersytecie nie tylko się uczymy ale również zwiedzamy. Tuż po egzaminie pojechaliśmy na zorganizowaną przez Zhejiang University wycieczkę w okolice Hangzhou. W strugach deszczu wjechaliśmy do miasteczka Quzhou, położonego nad najważniejszą rzeką prowincji Zhejiang – Qiangtang. Okolice miasteczka to w większości pagórki, gdzie uprawia się herbatę i owoce cytrusowe.


Wyświetl większą mapę



Z okien naszego autobusu widzieliśmy ogromne pola drzewek pomarańczowych z w dojrzałymi już owocami, mniam :) W 衢州 Quzhou zwiedziliśmy świątynię Konfucjusza. Świątynia ta to kopia tej słynnej z Qufu - miejsca urodzenia Konfucjusza. Wrażenia? Poniżej.



Później udaliśmy się do tajemniczych grot 龙游 Longyou. Groty liczą sobie ponad 2000 lat jednak odkryto je dopiero w 1992 roku. Od razu wywołały wielkie poruszenie wśród naukowców. Pod ziemią ręcznie zostało wykutych kilka ogromnych sal, pomieszczeń, z kilkoma słupami. Niektóre sale mają wysokość od 4 do 20 m. Pozostaje pytanie, kto i po co wydrążył te groty? Do dziś zagadka nie została rozwiązana. Naukowcy znaleźli wiele wykutych w skale przedstawień zwierząt: ryb, koni, ptaków. Szczególnie interesująca jest inskrypcja, która ukazuje ptaka - być może feniksa. Wizerunki te prawdopodobnie zostały wykonane ok. IV-V w. p.n.e. Wtedy to plemiona, które żyły na południu oddawały cześć bóstwu, ukazywanemu pod postacią ptaka. Zastanawiające jest jednak to, że w okolicy grot nie znaleziono żadnych śladów po tych plemionach. Nie wiadomo, skąd przybyli twórcy grot i gdzie mieszkali. Nie wiemy także, po co zostały wykute tak duże pomieszczenia. Czy służyły one do wykonywania ceremonii związanych z kultem, czy może były schronieniem dla ludności (w grotach panuje o każdej porze roku taka sama temperatura).


Wielbiciele teorii spiskowych także próbowali rozgryźć zagadkę budowniczych grot. Według nich, nie kto inny jak przybysze z innej planety przyłożyli do tego swoją rękę (mackę?). Konstrukcja grot jest olbrzymia i nieosiągalna w wykonaniu przez zwykłych śmiertelników, więc pewnie musieli je zbudować ci sami "obcy" co piramidy egipskie, czy kamienne kręgi. Zaś reliefy, które zostały wykonane na ścianach grot w Zhejiangu: ryby- morze, koń- ląd, ptak- niebo symbolizują idee przybyszów z innych planet, którzy chcą podbić Ziemię.


Cóż, zagadka grot ciągle czeka na rozwiązanie...

Nie rzucamy słów na wiatr! Oto fotki dokumentujące wczorajszy nasz wpis. Jak widać, Chińczycy dobrze przygotowali się na wybory w USA, prawdziwa dusza biznesowa ;) I co ciekawsze, żeby mieć 100% pewności wybranej, obstawili obydwu kandydatów.



Przy okazji warto dodać, prasa wytropiła już brata Obamy - mieszka w Chinach! Więcej szczegółów na blogu Podglądanie Chin.

Chińczycy: USA i Obama!

Barack Obama

Prasę i stronę internetową gazety China Daily od kilku tygodni dominują dwa tematy - kryzys finansowy na świecie i wybory w USA. W ostatnim tygodniu wieść o wygranej Obamy jest trzecim najpopularniejszym artykułem na China Daily, konkurując m.in. z wyborami Miss Earth 2008.

I podobnie wyglądają wydania papierowe gazet - Chińczycy siedzą na chodniku i studiują karierę czarnego prezydenta-elekta. Prasa publikuje całą jego dotychczasową karierę, opisuje życie rodzinę, wykształcenie, poglądy. W kiosku jak oglądaliśmy książkę o McCainie pani od razu do nas zaczęła krzyczeć, "Hej! Mamy jeszcze taką!" pokazując wydanie z tej samej serii o Obamie. Wszystko oczywiście po chińsku. Obama został przetłumaczony jako 奥巴马 czyli "Oł-ba-ma".
Czy Chińczycy cieszą się włączając w nurt "radości na świecie" jak to opisują gazety? Wszystko wskazuje na to, że tak. Prasa utrzymuje patetyczny i pozytywny ton, a prezydent Hu Jintao zaraz po wygranej pogratulował Obamie.

I już rok nauki za nami


Dziś jesteśmy po egzaminie z języka chińskiego. Identyczny egzamin jak w Polsce, tylko z drobną różnicą... W Polsce takie egzaminy są po roku nauki, a tutaj po półtora miesiąca! Tempo na prawdę jest duże, w jeden rok robi się tutaj cztery podręczniki. I to nie jakieś krótkie, proste - dokładnie z tego samego korzystaliśmy ucząc się pierwszy rok j. chińskiego w Polsce. I wtedy przez rok "prawie" skończyliśmy całą książkę.
Ale bynajmniej się nie skarżymy! Nasz chiński rozwija się w porażającym tempie i wciąż wiele przed nami. Teraz rozumiemy osoby, które po pół albo po roku wracały z Chin. Tutaj uczy się dużo szybcij i lepiej. Jeśli ktoś chce się na prawdę nayczyć chińskiego, to nie warto męczyć się na sinologiach, tym bardziej na studiach kulturoznawczych. Owszem, wszystko to jest ciekawe, ale na dłuższą metę nic nie zastąpi wyjazdu.
A przy okazji, jak nam powiedzieli nauczyciele, "Zhejiang University to nie tylko język chiński, to także poznawanie kultury i Chin". I dlatego jutro o 5:00 rano pobudka i jedziemy zwiedzać świątynię Konfucjusza. Relacja już za parę dni :)

Tibia

"O chińskich farmerach złota, nabijających dzielnie wirtualną kasę przeznaczoną na sprzedaż graczom na całym świecie, krążą już legendy." donosi Interia.pl w artykule pt. Chiny opodatkowały wirtualne transakcje.

A czy Wy znacie tę "legendę"? Legenda jest jak najbardziej prawdziwa i każdy kto grał np. w Tibię dobrze o tym wie. W grze, w wirtualny świecie często można spotkać postaci, które zachowują się inaczej niż pozostali gracze. W praktyce oni nie grają, tylko pracują. Pieczołowicie wałęsają się po najprostszych poziomach gry i zbierają wirtualne złoto i inne rupiecie. Jest to już swego rodzaju folklor niektórych gier sieciowych. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nikt inny, jak sama gra i sztuczne postaci. Ale nie! Za tymi pozornie bezsensownie zachowującymi się charakterami kryją się prawdziwi ludzie, Chińczycy.

Jest to swego rodzaju fenomen Państwa Środka. Pisaliśmy już o tym przy okazji jedzenia, że siła robocza jest tutaj niebywale tania. Godzina pracy kosztuje tyle co nic, więc opłaca się zatrudnić człowieka, żeby zbierał właśnie takie wirtualne złoto w grze. Później pracodawca odsprzedaje je z zyskiem innym użytkownikom, czy to w Chinach czy to w Europie lub USA. Ile ktoś jest w stanie zapłacić za wirtualne dobra? To już temat wykraczający poza tematykę tego bloga, ale można sprawdzić samemu. Wystarczy wejść na dobrze znane w Polsce allegro.pl i chwilę poszukać. A co z ekonomią wirtualną? Jak można przeczytać we wspomnianym artykule, sama się już rodzi, poza uczelniami, w instytucjach państwowych :)


Gdy tylko znajdziecie się w Hangzhou, zobaczycie zieloną górę a na niej smukłą wieżę pagody Bao Chu 保俶塔. Warto ją odwiedzić i pozwiedzać okolicę. Z jej powstaniem wiąże się legenda. Otóż podobno wybudował ją pewien minister, którego książę wyruszył w daleką podróż. Mijały miesiące a władca nie wracał. Zatroskany minister postanowił zbudować pagodę, którą nazwał "chronić Chu". Jak wskazują badania pagoda Bao Chu powstała w X w., a w XX wieku prawie całkowicie się rozpadła. Dopiero w 1933 r. od nowa zrekonstruowano ją. Dziś jej smukły kształt jest jednym z symboli Hangzhou.


Udało nam się jeszcze odwiedzić świątynie taoistyczną. Jedna z najciekawszych atrakcji w okolicach pagody. Wśród drzew, w zaciszu ukryta świątynia, z niewieloma odwiedzającymi i kapłanami przechadzającymi się korytarzami.


Po drodze mijamy kamienne wzgórza, z których można podziwiać panoramę Hangzhou.


Gołota w Chinach!

Proszęęęęę Państwaaaa, Aaandrzeeej Goołooootaaaa!!! :) I oto nasz słynny rodak przybył do Chin, 7 listopada wystąpi na tutejszym ringu. Tym razem nie będzie to w "rodzimym" Chicago, ale w Chengdu. Wybralibyśmy się chętnie, ale niestety z Hangzhou do Chengdu odległość jest podobna jak z Krakowa do Barcelony, czyli jakieś 1600 km. Będziemy jednak śledzić losy Polaka.
Andrzej Gołota już zeszłym tygodniu przyleciał do Chin i teraz się aklimatyzuje. Już jest po pierwszych porannych ćwiczeniach. Gołota jest pod wrażeniem kondycja tutejszych babć i dziadków, z którymi przyszło mu ćwiczyć w pobliskim parku. Jak twierdzi trener, forma Andrzeja jest wyśmienita. Podobno o mały włos nie znokautował trenera. Oby tylko szybkość ciosów utrzymała się do piątku. Trzymamy kciuki! A tymczasem polecamy artykuł na interia.pl, Gołota "znokautował" trenera!
Jakby komuś było mało czytania, to jest jeszcze mało chińska, ale ciekawa oficjalna strona Gołoty: www.golota.pl

Kilka dni temu Krystian zapytał mnie w komentarzu do jednego z postów o Chińczyków. Jacy są? Spokoju mi to nie dawało: "Jacy są?!" Przemyślałem, przetrawiłem i już piszę. Ale zacznijmy od pytania: "(...) jestem ciekaw Waszych opini dotyczących trybu życia Chińczyków, z którymi macie do czynienia na uniwersytecie, Waszego pokolenia? Jakie są ich priorytety życiowe, co stawiają na pierwszym miejscu? Czy wiodą życie spokojne, tradycyjne, czy może biorą udział w globalizacyjnej gonitwie? A może jakiś środek - łączą i jedno i drugie, potrafią zharmonizować wartości zawodowe/karierowiczowskie z tymi rodzinnymi, kulturowymi?"


Hoho, odpowiedź nadawałaby się na całą pracę magisterską! Ale może uda się coś krótszego z osobistych obserwacji wywnioskować. Generalnie, jeśli pytanie miałoby być, czy Chińczycy żyją wedle tradycyjnego modelu rodzinnego, czy raczej tak jak ludzie na zachodzie, to szybko odpowiedziałbym - to drugie, żyją podobnie jak w Polsce. Tj. nie widać jakiegoś specjalnego tradycjonalizmu, przywiązania do kultury czy historii. Nie na pierwszy rzut oka. Na przykład w Japonii, gdzie postęp gospodarczy jest znacznie większy, wciąż można spotkać osoby noszące tradycyjne kimono, czy wziąć udział w tradycyjnym posiłku (widzę po zdjęciach znajomych, pozdrawiam! :) W Chinach natomiast tradycyjnym strojem mógłby być niebieski hałacik, bynajmniej nie mający historii dłuższej niż kilkadziesiąt lat. Także tradycyjne wartości rodzinne, konfucjańskie, może i są - temu nie przeczę - ale na pierwszy rzut oka, jest to społeczeństwo jak najbardziej zwestrenizowane, nie odbiegające od świata zachodniego.
Co natomiast jeśli przypatrzyć się bliżej, zaglądnąć głębiej? Tutaj ciężko coś powiedzieć. Co jest ważne dla przeciętnego Chińczyka? Osobiście postawiłbym na dwie wartości - biznes i ciężką pracę. Zresztą obie się przenikają - z pracy jest biznes, a z biznesu praca. Jednak objawiają się i oddzielnie. Ciężką pracą nazywam podejście różne od naszego, w Polsce, gdzie w karierze człowiek kieruje się swoimi zainteresowaniami. Oczywiście, popularne studia też robią swoje, ale jednak niewiele osób studiuje np. metaloznawstwo tylko dlatego, że jest zapotrzebowanie na pracę w tym zawodzie. Tutaj natomiast, często zainteresowania stawia się na dużo dalszym planie - jest biznes, jest praca i pieniądz, to to się liczy, a nie czy coś jest nudne, czy ciekawe.


Druga rzecz, biznes sam w sobie. Można go zauważyć np. w najmniej przyjemnej formie. Tj. gdy Chińczyk próbuje zrobić białego na szaro. Niefortunne sformułowanie, ale faktycznie, niejednokrotnie Chińczycy widząc nas zawyżają ceny, sprzedają gorszy towar lub próbują sprzedać coś czego wcale nie chcemy. I tak, czyta się później w gazetach mnóstwo opinii, szczególnie widać to było w trakcie Igrzysk, że niejako w Chinach jest drożej niż w Polsce. Gdzie tam! Jak ktoś przyjedzie i nie umie mówić po chińsku, a zapomniał z czasów PRL co to znaczyło targować się, to tak jest, ceny faktycznie są droższe. Na naiwnym szybko łatwo się zarabia. Handel handlem, ale nie zbaczając z tematu, to jeden z przykładów, kiedy widać jak Chińczyk za wszelką cenę chce zrobić dobry interes. Interesowne podejście widać jeszcze w wielu miejscach, ale poprzestańmy na tym.
Poza wartościami ciężkiej pracy i biznesu, żeby przedstawić pozytywniejszą stronę Chińczyków, to nie zgodziłbym się z tym, czego się nasłuchaliśmy przed wyjazdem - że są niemili, gburowaci, chamscy, etc. Ok, trzeba się umieć targować i to twardo, trzeba uważać, żeby nie kupić złomu, ale jak nie chodzi o pieniądze, to można Chińczyków poznać z bardzo dobrej strony. I zdarzało nam się to w Pekinie, także bardziej na północy jak i na południu, tutaj u nas w Hangzhou. Jak już jadamy w danym miejscu, to jadamy u "swoich", Chińczyków, którzy nie wystawią nas do wiatru. A i postronna osoba chętnie porozmawia, pomoże, doradzi. Więc pod tym względem jest bardzo pozytywnie.
Tyle z krótkich przemyśleń, mam nadzieję jakoś odpowiada to na Twoje pytanie, Krystian. Zastanawiałem się nad tym zagadnieniem też po trochu w wpisie SOS Club - SOS!. Więcej szczegółów możemy przenieść do dyskusji w komentarzach, więc w razie pytań, zapraszam :)

1 listopada w Chinach

Jak wygląda 1 listopada w Chinach? Z punktu widzenia przeciętnego Chińczyka to dzień jak co dzień. Chińczycy mają swoje wyznania i swój kalendarz ze świętami. Zmarłych czci się podczas Festiwalu 清明 Qingming (czyt. cinmin), który przypada na początek kwietnia. Wtedy żywi odwiedzają zmarłych; a mówi się, że podczas innego święta, Festiwalu Duchów, to zmarli odwiedzają żywych.
Wracając do 1 listopada, to z punktu widzenia nas, obcokrajowców, to jednak wciąż święto. Udaliśmy się dziś do kościoła, msza prowadzona po angielsku. Było sporo obcokrajowców, trochę Chińczyków. Kościół nie duży, ale najważniejsze, że jest. Msza sama w sobie, prócz trudności w zrozumieniu angielszczyzny "wyższych lotów", nie była specjalna. Nawet jakby mało świąteczna, ot msza. A co z innymi świętami, w tym Bożym Narodzeniem? Wszystko wskazuje na to, że zostaniemy tutaj i będziemy święta obchdzić w Hangzhou. W sumie nie powinno być samotnie, jest sporo Polaków, do tego okazuje się, że spora część tutaj studiujących Koreańczyków jest także katolikami. Jest też Indonezyjczyk, czyli osoba z kraju muzułmańskiego, narodowości Chińczyk, a wyznania... katolik. We święta zatem nie powinno być źle.

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds