Jak wiemy, sławetny XIX wieczny Orient Express dojechał tylko do Stambułu. My jednak znaleźliśmy nowy, bardziej nowoczesny i nie mniej luksusowy, a nazywa się Eastern & Oriental Express. Wnętrze pociągu prezentuję się wspaniale: kabiny, urządzone jak pokoje hotelowe, barek z wyśmienitą obsługą. Eastern & Oriental Express w swoją inauguracyjną trasę wyruszył w 1993 roku. Łączy Tajlandię z Singapurem. Pewnie się zastanawiacie ile kosztuje taka przyjemność? Za 3 dniową podróż z Singapuru do Bangkoku zapłacimy ok 2000$. Myślę, że dla orientalnego luksusu, wspaniałych krajobrazów warto.


Po Świętach

I po Świętach, które mimo, że na obczyźnie minęły nam wcale nieźle. Pierwszy dzień, Wigilia, może nie rodzinnie, ale na pewno polsko, wszystko zgodnie z planem i chyba nawet wszyscy byli zadowoleni :) Zjedliśmy zupę grzybową (import z Polski, mniam), groch z kapustą (ukisiliśmy, fuj), kompot (mniam), rybę (chińską, może być), różne ciasta (chińskie, dobre) i sporo innych rzeczy. Wyszło 12 potraw.


Pierwszy dzień Świąt, wedle zapowiedzi upłynął nam w Teppanyaki, restauracji japońskiej. Tutaj już było mniej polsko, ale nie mniej ciekawie :) Zdjęcia lepiej to wyrażą.





Pierwszy dzień Świąt


Dziś, chińskim zwyczajem, obchodzimy święta w... Teppanyaki, japońskiej restauracji. Zwyczaje chińskie dotyczące Świąt Bożego Narodzenia - o ile w ogóle o takich można mówić - są co najmniej dziwne. Głównie chodzi o marketing, przyjął się Święty Mikołaj i dawanie prezentów. A poza tym niektórzy Chińczycy gorliwie zapewniają, że obchodzą Boże Narodzenie. Tak też pisze w jednej z naszych czytanek, w książce do nauki chińskiego: można pójść na piwo, na karaoke, pośpiewać i potańczyć. Tak, jak widać sporo to odbiega od naszych Świąt. Ale nie mając możliwości spędzenia tego czasu z rodziną postanowiliśmy chociaż ze znajomymi wybrać się zjeść coś lepszego.
To coś, to Teppanyaki, japońska kuchnia, przepyszna. Już raz jedliśmy i zdecydowanie chcemy więcej. Nie dość, że dobrze, to w dobrej cenie. Płaci się na wstępie, 160 yuanów (ok 70zł) i je się, pije się do woli. Za taką cenę można spróbować samych najlepszych specjałów. Mniami, już zacieramy ręce.

Wesołych Świąt!


Życzymy wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! Post publikujemy równo o północy czasu polskiego, kiedy tutaj jest godz. 7:00 rano. Niech ten dzień będzie szczególny i Wigilia prawdziwie świąteczna.

U nas przygotowania idą pełną parą, na zdjęciu właśnie widać naszą choinkę. Wieczorem gościmy kilkanaście osób, w tym 10 Polaków - więc jak widać, Polonia w Hangzhou jest dość spora :) I to jeszcze nie wszyscy. Potrawy też staramy się ugotować jak najbardziej polskie, choć uszka zastąpimy tutejszymi 水饺 shuijiao. Grzyby są przysłane z Polski. Kapusta? Ukisiliśmy :)


Boże Narodzenie tuż, tuż. Także i tu zbliża się powolnym krokiem pomimo, że to obce święto w Chinach. W supermarketach pojawiły się Mikołaje, choinki, kolorowe łańcuchy i słychać angielskie kolędy. Prawdziwym hitem jest szopka Bożonarodzeniowa z Mikołajem i reniferami w roli głównej. Dlatego ostatnio bardzo często lubimy chodzić do supermarketów:) Można się poczuć jak w polskim Carefourze – co może w kraju brzmiałoby śmiesznie, tutaj jednak daje namiastkę uczucia, jakby znów było się „u siebie” :) Co ciekawe, ostatnio nasi znajomi znaleźli właśnie tam lampki na choinkę w opakowaniu z... polskimi napisami!! Cóż, widocznie nie wszystko poszło na eksport.


Niedawno znajomy Chińczyk zapytał nas jak planujemy Święta? Bo, gdybyśmy mieli czas to bardzo chętnie wybierze się z nami do restauracji na piwo. Jak się potem dowiedzieliśmy właśnie tak tu się obchodzi Boże Narodzenie. Nie jest to jakiś szczególny dzień, normalnie idzie się do pracy, czy na zajęcia. Za to wieczorem bardzo często wychodzi się do barów, restauracji, czy na karaoke. Właśnie takie panuje w Chinach pojęcie Bożego Narodzenia. Nawet w podręcznikach do nauki chińskiego mamy czytanki o tym jak i gdzie można w Święta się wybrać z znajomymi.
Może skusimy się na taką propozycję?
Na pewno chcemy zorganizować Wigilię. Spróbujemy przygotować 12 potraw (niekoniecznie polskich :) Ale na pewno będzie nam brakowało atmosfery Wigilii, smacznych potraw, zapachu ciast i prawdziwej choinki.


Słoń - symbol Tajlandii

Słoń afrykański i indyjskiGdy spojrzymy na mapę Tajlandii, można pomyśleć, że przypomina głowę słonia. Słoń jaki jest każdy widzi - prócz tego, że ma długą trąbę, ma też bardzo długa tradycję ;) W przeszłości w Tajlandii był przedmiotem kultu, szczególnie słoń biały, zwany królewskim. Ale wykorzystywano go także jako zwierzę bojowe lub do ciężkiej pracy. Dziś słoń w Tajlandii to przede wszystkim zwierzę "turystyczne". W końcu każdy z nas chyba przynajmniej raz marzył o tym, aby kiedyś przejechać się na słoniu. W wielu miejscach w Tajlandii możemy skosztować takiej przygody. Ale słoń to nie tylko atrakcja turystyczna. Na północy kraju słonie hoduje się, a potem tresuje aby pomagały przy ciężkiej pracy. Z kolei na południu (południowym wschodzie) słonie żyją w pełnej harmonii z człowiekiem. W prowincji Surin co roku obchodzi się święto słoni. Można wtedy oglądać popisy akrobacyjne, wyścigi, zawody sportowe.


Słoń bojowy

Praca w Chinach?

Po pierwszym wpisaniu w google hasła "praca chiny" jednym z pierwszych wyników jest artykuł pt. "W Chinach wystarczy być białym, żeby dostać pracę" z Gazety Wyborczej. O tym tekście wśród podróżnych krążą już legendy, a Kasia i Klaudyna pijące piwoi zarabiające na tym 300zł są znane prawie wszystkim Polakom w Chinach. Piwo piły 3 lata temu, w 2005 roku, właśnie w Hangzhou, gdzie mieszkamy. Potwierdzamy czy zaprzeczamy?


Z jednej strony, skoro tak opowiadały, zapewne i tak musiało być. Faktycznie, biała twarz jest sensacją, może też podnosić prestiż lokalu, więc czemu ktoś miałby nie zatrudniać takich pracowników. Jakkolwiek, było to już kilka lat temu i teraz białych twarzy w Hangzhou nie brakuje. Wciąż jest ich mniej niż w Szanghaju, ale znany uniwersytet, ładna okolica przyciąga z zagranicy. Dlatego knajpy raczej pełne są już białych i raczej nikt im nie płaci.
W porządku, ale nie piciem piwa człowiek tylko żyje. Co z inną pracą, w szczególności nauką angielskiego czy graniem w filmach? Tutaj przez ten czas nic się nie zmieniło. Praktycznie ciężko spotkać Amerykanina nie uczącego w jakiejś szkole - a są to zwykli, młodzi ludzie, bez kwalifikacji. Ba, wystarczy być białym, żeby ludzie podchodzili na ulicy i proponowali pracę, nawet podstawowa znajomość języka wystarczy - bo albo się uczy w przedszkolu, albo i tak się jest o niebo lepszym w wymowie niż Chińczycy. Język znają słabo, a jako ambitny naród, chcą się go uczyć, tym samym zwiększając swoje możliwości na rynku pracy.
Zatem podsumowując, Chiny może nie są takim eldorado, gdzie znajdzie się pracę w knajpie pijąc piwo; ale z pewnością, jeśli ktoś chce przeżyć przygodę życia i uczyć angielskiego, jest to w pełni wykonalne, nawet od zaraz. I zarobki w artykule nie są przesadzone, szybko można zapracować na ładne mieszkanko. Czy luksusowe, z dwoma łazienkami, zależy od znajomości języka. Można też ratować się pracą w filmach, tej też nie brakuje.


"Agencja Reuters wybrała najlepsze zdjęcia roku 2008 w istotnych dziedzinach życia. Na kategorie najlepszych zdjęć składają zarówno ważne wydarzenia jak i ogólne tematy dotyczące otaczającego nas świata". Źródło: gazeta.pl

Strona Gazety nie ładuje się tutaj najlepiej i jeśli już się to uda, warto o tym wspomnieć ;) Właśnie sobie przeglądamy fotki, bardzo ciekawe. W tematyce blogu polecamy zdjęcia w dziale Igrzyska w Pekinie oraz Trzęsienie ziemi w Syczuanie.

Ostatnio w Hangzhou Weekly, lokalnej gazecie anglojęzycznej przeczytałem artykuł pewnego Amerykanina. Pisze ogólnie o chińskim sposobie nauczania i przepaści, jaka jego zdaniem istnieje między USA a Chinami. Powiela obiegowe opinie, które słyszeliśmy także w Polsce: zadawanie pytań nauczycielowi podczas lekcji jest obraźliwe, uczenie się ze zrozumieniem to zła metoda, powinno się wykuć na pamięć. Ponadto nie ma multimediów i jest za dużo nauki, więcej niż w Stanach i do tego co chwila egzaminy. Echhh, co ja na to mogę powiedzieć - tyle, że ręce opadają. Może faktycznie warto wspomnieć coś więcej o studiach, pewnie wiele osób tu przyjeżdżających może mieć jeszcze błędne informacje.
Po pierwsze, wszystko oczywiście zależy, gdzie się uczy i czego. Jeśli są to zwykłe chińskie studia, w języku chińskim, może i jest podobnie jak opisuje ów Amerykanin. Ale ucząc się chińskiego, - jak on, jak my - nie ma o czymś takim mowy. Nie w dużym mieście, nie na Zhejiang University. I nie jest to moja osobista opinia. Wśród czterech studentów, którzy mają po czterech różnych nauczycieli (w sumie 16) artykuł krążył jako dobry przykład do pośmiania się. Nauczyciele dobrze zdają sobie sprawę, że uczą obcokrajowców, głównie z Korei, USA, Meksyku i Australii. Dobrze też wiedzą, że panują tam odmienne zwyczaje. Dlatego zajęcia przebiegają w bardzo normalny sposób, zupełnie jak te w Polsce. Może z tą drobną różnicą, że jak spotyka się tyle kultur, to można wspólnie wypytać się co i u kogo jak się mówi, robi, uważa. Czasem można się pośmiać, jak jakieś słowo chińskie przypomina coś z innego języka, niekoniecznie cenzuralnego ;)
Pytania są na porządku dziennym, luźna atmosfera także. Ok, są tematy których nie wypada poruszać nauczycielom. Czasem mówią o nich 3xT - Tybet, Tajwan, Tiananmen. Ale skąd o tym wiem? No właśnie od nich, przecież głupio byłoby udawać przed obcokrajowcami, że tematy nie istnieją.
Co do samej nauki, faktycznie jest jej bardzo dużo. Mogę się też zgodzić, że niektórzy mogą narzekać, że trzeba uczyć się czasem za dużo, tempo jest ogromne. Ale ja to nazywam po prostu wysokim poziomem nauczania. Tutaj po obecnych 3 miesiącach nauczyłem się już 2 razy tyle co w Polsce. Tempo jest bardzo szybkie, ale i j. chiński jest na tyle trudnym językiem, że chcąc się go nauczyć w sensownie krótkim czasie, trzeba na prawdę lecieć do przodu.
Więc jak widać jest normalnie i przyjemnie. Są oczywiście jakieś różnice, ale drobne i prawie niezauważalne, prędzej w stylu tych opisywanych w Przemyśleniach o społeczeństwie. W razie czego, pytajcie, chętnie opowiemy więcej.

Przemiany w Tajlandii

Licząc od dziś, został nam dokładnie miesiąc do wyjazdu do Azji Pd-Wsch - ale czas leci! Szykujemy się, wizy do Wietnamu już mamy, ja mam też do Tajlandii, Ania czeka na swoją. A co tymczasem w królestwie uśmiechniętych ludzi, tj. Tajlandii?
Kontynuując wątek polityczny, od dziś rządzą żółte koszulki. Jest to duża zmiana, bo po protestach premierem został wybrany Abhisita Vejjajjivy (wspaniałe nazwisko, w sam raz do zapamiętania ;) Więc poprzednia opozycja teraz jest koalicją i vice versa. Na budynek rządu już poleciały pierwsze cegły ze strony czerwonych. Niektórzy mówią, że może teraz się uspokoi w Tajlandii, ale przejście mniej wykształconych polityków i ich zwolenników do opozycji wcale nie wróży dobrze. No nic, zobaczymy. W każdym razie lotniska już działają normalnie. Tutaj jeszcze wieści z Interia.pl

Migawki: Hangzhou


Tutaj scenka, albo historyjka z Hangzhou. Telefon i już chłopak przyjechał na motorze. A dziewczyna, jak wdzięcznie wsiadła na motor :)


Jeśli ktoś był kiedykolwiek w miejscach turystycznych w Chinach, przekonał się, że czekają tu na niego ekstremalne przeżycia. I tak, w Pekinie, sprzedawcy często w sposób bardzo nachalny, zachęcają do odwiedzenia swoich butików. A gdy już się wejdzie to czeka na Ciebie albo pamiątka z Mao, albo super zdobione bambusowe pałeczki. I gdy już znajdziemy się twarzą w twarz z takim sprzedawcą, naczelną zasadą jest: nie okazywać zainteresowania. Bo jeśli już zapytamy ile kosztuje przykładowa zapalniczka z Mao, wtedy się zaczyna. 100 yuanów? Nie, to może 50? Ale my machamy rękami, że nie chcemy. Jednak miły Chińczyk już nas złapał za słówko: ale tak po przyjacielsku 30 yuanów. I tu już zaczynamy się wahać. Może jednak... A może jednak szybko wyjdźmy? I szybko kierujemy się w stronę wyjścia. Chińczyk za nami: Nie, specjalna oferta, tylko dla Ciebie 25 yuanów i zapalniczka jest twoja. I odzywa się w nas żyłka handlowca. Mówimy: 20 yuanów. A Chińczyk 23 yuany. I tak możemy jeszcze kilkanaście minut. W końcu wychodzimy z zapalniczką Mao za 20 yuanów, której w ogóle nie chcieliśmy kupić, której nie potrzebujemy i na dodatek, która pewnie pierwotnie kosztuje 10 yuanów.


Myśleliśmy, że po Pekinie Chińczycy już nas nie zaskoczą. A tu w Szanghaju czekała na nas kolejna przygoda. Wychodzimy z metra i szybkim krokiem idziemy przez jedną z głównych ulic Szanghaju, znaną z markowych sklepów i galerii - 南京路 Nanjing Lu. Musimy do godziny 17:00 znaleźć ambasadę wietnamską i tajską. Aż tu nagle, podchodzą do nas pucybuci. Oczywiście natychmiast krzyczymy, że nie chcemy i przyspieszamy kroku. A oni za nami. Jeden z nich szybko nałożył jakąś białą pastę Pawłowi na but. Zatrzymujemy się i nadal krzyczymy, że nie chcemy żądnego pastowania, nie mamy czasu. Ale już przystanęliśmy i to był błąd. Na drugim bucie ląduje biała maź. Chcąc nie chcąc, jesteśmy zmuszeni do skorzystania z usług pucybutów. Alternatywa, to odejść z umazanymi butami. Pucybutów o ile na początku było dwóch, nagle przybiegły jeszcze 2 kobiety i zaczynają dobierać się do moich zamszowych butów. Krzyczę, że tych butów nie można pastować. Jednak panie po szybkim obejrzeniu, wyjęły jakiś proszek i nałożyły mi na buty. Oczywiście, na nasze słowa o baraku czasu i pieniędzy Chińczycy zareagowali śmiechem i łamaną angielszczyzną próbowali nam opowiedzieć jak to jakiś amerykański turysta wczoraj zapłacił im 100 yuanów. A jeśli nie mamy drobnych to oni nam wydadzą resztę. Bardzo śmieszne. Gdy Pawłowi wytarli już białą maź, przyszło do rozliczeń. Wyciągnęliśmy z kieszeni kilka yuanów, daliśmy jednemu z pucybutów i zaczęliśmy się oddalać pospiesznym krokiem. Oczywiście wywołało to wielkie oburzenie. Kobiety nie odpuściły i ruszyły w pogoń po swoją część. Uff, ale udało się nam uciec... Szkoda, że jeszcze wtedy nie znaliśmy żadnych przekleństw po chińsku. Lekcja jednak nie poszła w las, już znamy ich cały komplet :>

Wij

Oto krótka historia dla chcących wybrać się do krajów tropikalnych, Tajlandii, Malezji czy może Indonezji. Właśnie natknęliśmy się z Anią na pewną stronę i nie możemy się nadziwić. Ot przeglądamy sobie dostępne noclegi na tajskiej wyspie Koh Phangan. A tam, jak to często się zdarza na stronach turystycznych, porady dla przyjezdnych, w tym mity panujące wśród podróżnych. No cóż, mit to z reguły coś, co trzeba obalić. Po Polsce kiedyś podobno jeździła czarna wołga, niektórzy widują ją i do dziś. A co na przepięknej rajskiej wyspie? Robaki. No tak, to pocieszająca wiadomość, pomyślałem sobie, zaraz na tej stronie przeczytam, że z robalami tak źle nie jest, jak wszyscy myślą. I oto, co można przeczytać:

Wielu ludzi obawia się pająków, węży czy wiji tak bardzo, że zakłóca to ich wypoczynek w Tajlandii. Zmierzmy się z tym, gdyż Tajlandia pełna jest insektów i jaszczurek.

No więc na miły początek, pająki. Generalnie są sympatyczne i...

"(...) nie zabijaj ich, kiedy zobaczysz jednego w łazience. Zaproś go do środka! Wskaż mu karalucha i życz smacznego".

Słodki początek... A co z wijami? "(...) nie zabiją cię [pocieszające :] choć mogą na prawdę uprzykrzyć wakacje. Miejsce ugryzienia może spuchnąć i boleć nieprzyjemnie do tygodnia".

Ok, no to już wiem co to jest wij, wspaniale, że obalony został mit. Tylko ja nic o wijach wcześniej nie wiedziałem! Może chociaż mnie pocieszy ta informacja, gdy już stado wijących się wiji będzie się uwijało ze mną. No ale, to nie koniec dobrych wieści i dobrych porad.

"Jeśli w pobliżu domku na plaży zobaczysz węża, koniecznie poinformuj o tym właściciela. On albo ona powie ci, czy to kobra, czy inny wąż".

Świetnie, że mogę liczyć na pomocną dłoń, to powinno podnieść na duchu każdego podróżnego. A to tylko początek wspaniałych wieści. Warto poczytać sobie więcej, strona jest na prawdę zajmująca. Dowiemy się jeszcze czegoś o karaluchach i żyjątkach bambusowych, o tym jak ustrzec się śmierci od orzecha kokosowego, czy dlaczego koty mają połamane ogony (??) Kilka ciekawych historii także tutaj.

Brak pięter z liczbą 4

Ostatnio chodzimy po mieście i wszędzie natykamy się na liczbę 168. Albo nazwa firmy kończy się na 168, albo adres witryny internetowej, to znów mail lub numer telefonu. O co chodzi? Wiemy, że liczby mają silne znaczenie w Chinach, 4, 7, 8, ale co z tym 168? Po kolei.
Najbardziej znaną chyba liczbą jest 4, niezwykle niepomyślna. Po chińsku wymawia się ją jako 四 si, czyli tak samo jak śmierć, 死 si tylko na innym tonie. Obawy przed czwórką mogą być tak poważne, że nazwano je tetrafobią i można np. spotkać budynki, w których pominięto wszystkie piętra z liczbą 4! Może trudno sobie to wyobrazić, dlatego można pomyśleć o piątku 13go u nas, w kulturze zachodniej, czy budynkach bez piętra 13. U nas nazywa się to paraskewidekatriafobią, czyli strachem przed liczbą 13.
W ogóle w Chinach wiele słów brzmi podobnie i przez to zyskuje nowe znaczenia. Także inne liczby, także różne inne znaki/słowa. Przykładem szczęśliwej liczby może być 8, wymawiane 八 ba i brzmiące podobnie do 发 fa, oznaczającego bogactwo, prosperować.
A co z tą liczbą 168? Zatem 1 odpowiada jedności, zjednoczeniu, 6 płynności czy powodzeniu w biznesie, a 8, jak wyżej, bogactwu. Dlatego 168 znaczy tyle co "wspólnie prosperować", "prosperować cały czas". 168 uważa się za najszczęśliwszą liczbę w biznesie. Więcej na temat liczb w wiki, tutaj (j. angielski).


To już grudzień? Na naszym liczniku widać, że w podróży jesteśmy już 106 dni. Dodatkowo ciepła pogoda za oknem nie daje odczuć powoli zbliżającej się zimy. Jakie są nasze dotychczasowe wrażenia z Chin, jak się czujemy po 3 miesiącach poza domem? Czas podsumować osobiste wrażenia.


Mówi się, że po przyjeździe do nowego kraju, zetknięciu z "obcym światem" najpierw następuje szok kulturowy. I faktycznie, pierwsze wrażenia były oszałamiające. Mimo wiedzy o Chinach zdobytej na studiach wiele rzeczy nas zaskoczyło. Ba! teraz wiemy, że niewiele w ogóle wiedzieliśmy (Pierwsze wrażenia, 23 sierpnia 2008). Pierwszym zaskoczeniem, z którym do dziś bardzo powoli się oswajamy jest WIELKOŚĆ. Tutaj wszystko jest kilka razy większe niż u nas w Europie; od miast, poprzez wieżowce, na zabytkach i widokach kończąc. W jakiś sposób może odda to film podsumowujący naszą wizytę w Pekinie (9 września 2008).
Drugim etapem po dotarciu do Chin, zaraz po szoku kulturowym, powinna być albo asymilacja, albo brak akceptacji tego co widzimy wokoło. Jak jest z nami? Trudno powiedzieć, sam myślę, że ten etap jeszcze nie nastąpił. Czuję się dokładnie tak samo jakbym tutaj przyjechał tydzień, dwa tygodnie temu. Ot krótkie wakacje, wyjazd, kurs językowy. Wszystko nadal mnie ciekawi i zaskakuje, inne rzeczy dziwią i wydają się głupie. A może to już właśnie jest ta asymilacja? Ale nie czuję się tutaj też jak u siebie.
Na myśl przychodzi mi pewna refleksja. Świat się skurczył. Każdy już pewnie dobrze o tym wie. Ot z jednej strony kuli ziemskiej można dolecieć na drugą w względnie krótkim czasie. Później zawsze można zobaczyć w telewizji co dzieje się w Tajlandii czy porozmawiać przez telefon z krajem. Ale świat skurczył się jeszcze bardziej! Skype, aparat cyfrowy i internet. To trzy nowinki technologiczne, które były i kilka lat temu, też kiedy w 2006 roku byłem w Grecji, ale wtedy to były zupełne nowinki. A teraz teraz stanowią nieodłączną część rzeczywistości. Skype pozwala skontaktować się z rodziną w dowolnej chwili, bezpłatnie. Aparat cyfrowy pokazać jak tutaj jest, zrobić zdjęcie, nagrać film. A internet jest tego wszystkiego nośnikiem, co widać choćby na tym blogu, dzięki czemu ja mogę pisać, a Wy czytać te słowa. Wszystko nagle stało się proste.


Na razie więc dalej zwiedzamy Chiny, niejako na wakacjach, nie ma wielkich trudów, choć i domowe nie jest. Właśnie, tutaj nie da się nie wspomnieć, że jednak internet to nie wszystko i cały czas chciało by się wyskoczyć na piwo ze znajomymi, posiedzieć w zaciszu swojego pokoju czy Święta spędzić rodzinnie. No cóż, o tym wolimy na razie nie myśleć, nie robić sobie apetytu na niedosięgnione.
Co na zakończenie podsumowania mógłbym jeszcze polecić z archiwum bloga? Z pewnością Wizytę w świątyni buddyjskiej (20 października 2008) i ogólne działy, migawki z podróży oraz ostatnio dodaną kategorię analizy. Tymczasem pozdrawiam wszystkich z dalekich stron! Odwiedzajcie blog, nowinek mamy jeszcze sporo i wciąż większa część wyprawy przed nami :)

Nowsze posty Starsze posty Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds