Bedbugs - purpurowi wędrowcy

Bedbugs, w tłumaczeniu to prawie "Karaluchy pod poduchy". Ale to nie slang. Lepiej zapamiętajcie to słowo będąc w Malezji i przeczytajcie przed dalszą wyprawą do Azji Pd-Wsch. Wieczór zapowiadał się romantycznie i z nutką grozy w hostelu, który okazał się być zbudowanym w XIX wieku szpitalem psychiatrycznym. Tak, teraz wszystko pasuje, te kraty, drzwi z metalu i przedziwne okiennice. A jak na dobry szpital przystało obok do dziś działa sprzedaż trumien.


Tutaj jeszcze wszystko było w porządku. Jednak jak w dobrej opowieści grozy, pojawił się nieznajomy znikąd, tudzież z ciemności i powiedział pospiesznie:
-Dzień dobry. - Dzień dobry było zaskakujące, tym bardziej, że wypowiedziane po polsku. Zaczął pospiesznie potwierdzać słowa dziewczyny, która stała obok i od jakiegoś czasu już próbowała zasiać panikę wśród gości, opowiadając o wielkich robalach chodzących nocą. Zaczęliśmy się nakręcać, zaraz w Internecie sprawdziłem, bedbugs, zwane pluskwą domową, purpurowym wędrowcem lub mahoniowym tępakiem.
Gryzą, podobnie do komarów, żywią się ludzką krwią. Co najlepsze, nie roznoszą chorób. Co najgorsze, wchodzą do plecaków, ubrań i podróżują przez świat. Tak, atmosfera się zagęszczała, w telewizji leciał program o robakach, w pokoju obok rozmawiali o robakach, a my wertowaliśmy Internet. I tak sobie czytając o bedbugs, znaleźliśmy czego szukaliśmy, po materacu na łóżku spacerował taki jeden osobnik.
Akcja była szybka, wynosimy plecaki z pokoju i zaczynamy zastanawiać się. Spadamy jeszcze dziś, a może w nocy jak nas zaczną gryźć? Znajomy Polak przygodę z hostelem zakończył o 3:00 nad ranem, obleziony i pogryziony przez robale. Na drugi dzień wywalił plecak, śpiwór, ogólnie straty wyliczył na 1500 ringgitów, czyli jakieś 1400 zł. A może dotrwamy do rana? Już jedenasta w nocy, innego noclegu nie znajdziemy. Dobra, zostajemy. Popakowaliśmy plecaki w torby, poszliśmy spać nie gasząc światła. Nie żebyśmy się bali ciemności, choć w takiej sytuacji kto to wie. Po prostu światło odstrasza te wredne robale. Budziliśmy się kilka razy z płytkiego snu, zabijając po kilka sztuk purpurowych wędrowców. Pogryzły, ale tylko trochę i nic to strasznego. Bardziej denerwujące, niż niebezpieczne.
Ostatecznie rano pospaliśmy dłużej, gdyż po wschodzie słońca - przynajmniej wg Wikipedii - robaki już nie harcują. Wstaliśmy, szybko się spakowaliśmy i właśnie siedzimy przed hostelem, pisząc ten post. Czy polecamy ten hostel? Heh, dla hardcorowców, szpital psychiatryczny z przygodami w nocy - przeżycie niezapomniane, ale nie wiem czy z taką świadomością ktokolwiek chciałby tu zanocować.

2 komentarze:

przerazajace! to ja juz tam nie jade! :)

22 stycznia 2009 05:42  

Moze postraszyc, ale da sie zyc, narazie jest lepiej niz sie spodziewalismy ;) No ale nie mowie hop, wciaz Tajlandia, Kambodza i Wietnam przed nami... Generalnie wiekszosc podroznikow sie tym nie martwi, choc z drugiej strony robale skutecznie uprzykrzaja zycie :]

23 stycznia 2009 01:12  

Nowszy post Starszy post Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds