Turystyka ekstremalna - zakupy


Jeśli ktoś był kiedykolwiek w miejscach turystycznych w Chinach, przekonał się, że czekają tu na niego ekstremalne przeżycia. I tak, w Pekinie, sprzedawcy często w sposób bardzo nachalny, zachęcają do odwiedzenia swoich butików. A gdy już się wejdzie to czeka na Ciebie albo pamiątka z Mao, albo super zdobione bambusowe pałeczki. I gdy już znajdziemy się twarzą w twarz z takim sprzedawcą, naczelną zasadą jest: nie okazywać zainteresowania. Bo jeśli już zapytamy ile kosztuje przykładowa zapalniczka z Mao, wtedy się zaczyna. 100 yuanów? Nie, to może 50? Ale my machamy rękami, że nie chcemy. Jednak miły Chińczyk już nas złapał za słówko: ale tak po przyjacielsku 30 yuanów. I tu już zaczynamy się wahać. Może jednak... A może jednak szybko wyjdźmy? I szybko kierujemy się w stronę wyjścia. Chińczyk za nami: Nie, specjalna oferta, tylko dla Ciebie 25 yuanów i zapalniczka jest twoja. I odzywa się w nas żyłka handlowca. Mówimy: 20 yuanów. A Chińczyk 23 yuany. I tak możemy jeszcze kilkanaście minut. W końcu wychodzimy z zapalniczką Mao za 20 yuanów, której w ogóle nie chcieliśmy kupić, której nie potrzebujemy i na dodatek, która pewnie pierwotnie kosztuje 10 yuanów.


Myśleliśmy, że po Pekinie Chińczycy już nas nie zaskoczą. A tu w Szanghaju czekała na nas kolejna przygoda. Wychodzimy z metra i szybkim krokiem idziemy przez jedną z głównych ulic Szanghaju, znaną z markowych sklepów i galerii - 南京路 Nanjing Lu. Musimy do godziny 17:00 znaleźć ambasadę wietnamską i tajską. Aż tu nagle, podchodzą do nas pucybuci. Oczywiście natychmiast krzyczymy, że nie chcemy i przyspieszamy kroku. A oni za nami. Jeden z nich szybko nałożył jakąś białą pastę Pawłowi na but. Zatrzymujemy się i nadal krzyczymy, że nie chcemy żądnego pastowania, nie mamy czasu. Ale już przystanęliśmy i to był błąd. Na drugim bucie ląduje biała maź. Chcąc nie chcąc, jesteśmy zmuszeni do skorzystania z usług pucybutów. Alternatywa, to odejść z umazanymi butami. Pucybutów o ile na początku było dwóch, nagle przybiegły jeszcze 2 kobiety i zaczynają dobierać się do moich zamszowych butów. Krzyczę, że tych butów nie można pastować. Jednak panie po szybkim obejrzeniu, wyjęły jakiś proszek i nałożyły mi na buty. Oczywiście, na nasze słowa o baraku czasu i pieniędzy Chińczycy zareagowali śmiechem i łamaną angielszczyzną próbowali nam opowiedzieć jak to jakiś amerykański turysta wczoraj zapłacił im 100 yuanów. A jeśli nie mamy drobnych to oni nam wydadzą resztę. Bardzo śmieszne. Gdy Pawłowi wytarli już białą maź, przyszło do rozliczeń. Wyciągnęliśmy z kieszeni kilka yuanów, daliśmy jednemu z pucybutów i zaczęliśmy się oddalać pospiesznym krokiem. Oczywiście wywołało to wielkie oburzenie. Kobiety nie odpuściły i ruszyły w pogoń po swoją część. Uff, ale udało się nam uciec... Szkoda, że jeszcze wtedy nie znaliśmy żadnych przekleństw po chińsku. Lekcja jednak nie poszła w las, już znamy ich cały komplet :>

0 komentarze:

Nowszy post Starszy post Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds