SOS Club - SOS!


Ania ma rację, niespodzianek jest wiele na każdym kroku. Weekend, poszliśmy więc na imprezę - i znów zaskoczenie. Ponownie okazuje się, że wszystko co uczono nas o Chinach i co czytaliśmy, należy wziąć z duża dozą rezerwy. W każdej informacji jest ziarno prawdy, ale najpewniej tyczy się ona tylko jednej części Chin, więc jest na tyle prawdziwa, na ile zdanie, że w Europie jada się pierogi ruskie.
Po pierwszym tygodniu zajęć przyszedł czas na integrację i jeden ze znajomych zaproponował SOS Club. Ot z tego powodu, że płaci się 60 yuanów za wstęp i do rana dowolne drinki są za darmo. Czyli w przybliżeniu za 20 zł. Ok, pomyślałem, że za taką cenę pewnie nie można dużo się spodziewać, ale tanio, więc czemu mamy nie spróbować.
No i tutaj zaskoczenia zaczęły narastać lawinowo. Po pierwsze klub było widać już z odległości stu metrów, na dużym neonie czy telebimie rozmiarów kilkudziesięciu metrów kwadratowych widniał napis "SOS". Muzykę słychać było z odległości 50 metrów. A z 0 metrów widok porażał - niby klub, zwykły klub. Najwyższy standard, dobra muzyka, najnowsze hity, dobre drinki - ale, ale, chwila! W Chinach? Większości osób Chiny kojarzą się z zaściankiem. I tak też niejednokrotnie przez dwa lata nam opowiadano na zajęciach - np o dyskotekach rodem z czasów PRL. Taaak, może takie są, gdzieś w głębi kraju. Na pewno w stolicy, w Pekinie i w Szanghaju są jeszcze lepsze kluby. Ale w Hangzhou, mieście studentów i turystów nie jest gorzej, co i jednak pozytywnie zaskakuje.


A więc klub, standard bliższy USA niż Polsce, kilka sal, lasery, tancerki i tancerze. Co ciekawe, na Zachodzie żeby bawić się w takim klubie trzeba wydać odpowiednią ilość gotówki. A tutaj? 20 zł? W inny dzień 50 zł - za taką imprezę, takie drinki i atmosferę - warto!
Zaskakuje też młodzież tam się bawiąca. Chińczycy mogą uchodzić za nieśmiałych. Część z nami studiujących Azjatów właśnie taka jest, więc i tego można było spodziewać się na imprezie. Ale jednak nie, pełne rozluźnienie, śmiałe podejście (szczególnie do dziewczyn!), towarzyskie - słowem nie odbiegające ani o krok od Zachodu. Jeszcze na koniec dodam słowem, że jeśli ktoś myśli, że tak jest wszędzie, że to kwestia międzynarodowa - otóż nie, w Grecji, pamiętam jak nie wierzyłem, że w całych Atenach (populacja 3,7 mln) są tylko trzy (sic!) kluby gdzie można potańczyć. Uwierzyłem w końcu po długich poszukiwaniach. Trzy kluby, owszem, ładne, ale jednak spokojne, atmosfera sztywna, takie, jakich właśnie mógłbym się znacznie prędzej spodziewać w Chinach.


Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony klubu www.soschina.net

0 komentarze:

Nowszy post Starszy post Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds