Dotarliśmy do Ho Chi Minh w Wietnamie. Jeszcze w autobusie szybka lektura, przewodnika, który będziemy wspominać z rozrzewnieniem. Mówię do Anii:
- Uważaj, Ho Chi Minh słynie z kradzieży torebek na motorze.
- Słyszę to już chyba dziesiąty raz - odpowiada rozdrażniona.
- Tak - mówię. - ale w Bangkoku i Phnom Penh skoro nie mieliśmy złych przygód, nie znaczy, że nas jeszcze nie spotkają.
No i z tą przestrogą ruszyliśmy na miasto. Ale czy można być przygotowanym na kradzież?
Z pocieszających rzeczy, od razu po przyjeździe spróbowaliśmy tego, co najlepsze spodziewaliśmy się po Wietnamie. Primo miły Wietnamczyk, wcale nie konieczność. Ale ta kawa - uprawiają ją tutaj w dużych ilościach, eksportuje się ją, ale ten smak, mmmm. Tak dobrej kawy, w pierwszej lepszej - podrzędnej! - kawiarence jeszcze nie piliśmy. Ice cofee, z mlekiem, gęsta i mocna jak espresso. Słodka, typu "ulipek". I do tego francuska bagietka, pełna sałatki i boczku. Poczuliśmy się w Wietnamie dziwnie swojsko. Prawie polskie kanapki, dużo Wietnamczyków, jak w Krakowie oraz atmosfera wokół chińska - coś, za czym już tęsknimy i z czym się jednocześnie utożsamiamy.
Ale zaraz po dobrej kawie ruszyliśmy dalej, błądząc remontowaną drogą. Warkot silnika, motor, szarpnięcie i już czerwona torebka Anii szybko znika w przodzie.
Co ukradli? Paszporty? Nie, są. Straty? Pieniądze, sporo, ale tylko ułamek, na trzy dni życia. Przewodnik :( Notatnik. Pocztówki! Właśnie były w drodze na pocztę. Mapa i klucz od pokoju w hotelu. Te dwa ostatnie dały się najwięcej we znaki. Gdzie my w ogóle mieszkamy? Adres mieliśmy zapisany i zaznaczony na mapie. Dobrze, że daleko nie odeszliśmy. Zaczęliśmy krążyć, szukając naszej malutkiej uliczki, ukrytej między zabudowaniami. Pobłądziliśmy, ale w końcu po jakiejś godzinie znaleźliśmy. Wzięliśmy szybko nowe wizytówki od właściciela, który tylko się roześmiał i pokiwał głową. No tak, tradycyjny sposób, który opisywał nawet nasz wspaniały, nieodżałowany przewodnik.
bayushi pisze...
Ojej, współczuję tej przygody.
Dobrze, że paszporty są. I tylko przewodnika i czerwonej torby, która już stała się jednym z bohaterów bloga, szkoda.
Pozdrawiam!
10 lutego 2009 18:21
Podróżnik pisze...
Czerwona torba bohaterem bloga? Czyzby na zdjeciach? Calkiem mozliwe, ale nie zauwazylismy, gdzie, gdzie! Przy okazji, to nie koniec historii kryminalnej, ktorej kontynuacja juz wkrotce...
10 lutego 2009 23:46
bayushi pisze...
O, widzę, że nie zapisało komentarza z wczoraj.
Torba pojawiła się w opisach przygód z małpami i przykuła uwagę. Wydaje mi się, że jeszcze ją gdzieś widziałam. Skojarzyło mi się jakoś tak optymistycznie i wesoło z czerwonymi bucikami Pchły Szachrajki i zwracałam uwagę na torbę. Może bardziej niż faktycznie ona tu była ;)
Pozdrawiam
11 lutego 2009 17:31