Przy piwie Angkor


Co do Angkoru, faktycznie, jest wszędzie. Także na mojej komórce, jako tapeta, którą ustawiłem już miesiąc przed wyjazdem. Angkor Wat, to było to, co podnosiło moje ciśnienie myśląc o Azji Południowo-Wschodniej. I co? I napięcie opadło już jakoś przed przyjazdem do Kambodży. Po pierwsze Malezja wywarła na mnie takie wrażenie, że byłem prawie pewny, że nic nie może jej przebić. I tak jest do dziś, nic ponad Malezję :)
Po drugie, sama Kambodża tak mnie pozytywnie zaskoczyła, że żadne stosy kamieni, nawet największe i najpiękniejsze nie przyćmią tego wrażenia. Owszem, zagłosuję rękami i nogami, że warto jechać do Angkoru. Na pewno robi wielkie wrażenie. Ale to co się czyta, niszczy jakby ten pierwszy efekt zaskoczenia. Gdyby ktoś mi powiedział, Angkor jest ładny i na tym poprzestał, pewnie byłbym zachwycony. Ale naczytałem się już tylu westchnień do Angkor Watu, że kiedy już go zobaczyłem, stwierdziłem: Ok, w przewodnikach mieli rację. I tyle. Nic mnie nie zaskoczyło.


Wciąż jednak Angkor pozostaje miejscem, którego nie mogę porównać do niczego innego, gdzie byłem. Partenon albo wyrocznia delficka w Grecji? Nie, za małe. Notre Dame w Paryżu? Owszem, duże, ale zbyt nowoczesne. Może ruiny Majów, albo piramidy w Egipcie - ale tam nie byłem. Angkor więc jednak pozostaje czymś wyjątkowym. Przechadzając się wśród ruin można poczuć się jak Indiana Jones. Nie trudno też wejść za znak "No entry" i zgubić się w stosach gruzów. Albo wynająć rower, wjechać w wydeptane ścieżki pośród dżungli i znaleźć się na farmie słoni. Więc wciąż jest tam wiele do odkrycia, wiele zwiedzania i niezapomnianych chwil. Ale Czytelniku-Podróżniku - nie spodziewaj się zbyt wiele, podejdź do Angkoru z rezerwą. Może Ci to wyjść tylko na dobre.



0 komentarze:

Nowszy post Starszy post Strona główna

Blogger Template by Blogcrowds